wtorek, 31 marca 2009

Ach co to był za … SER!

Tydzień w Alpe d’Huez - francuskiej stolicy narciarstwa i w naszym przypadku - obżarstwa - minął bezpowrotnie, ale co by nie zapomnieć o wrażeniach kulinarnych umieścimy poniżej relację z naszej uczty.

W kuchni francuskiej wiadomo – królują sery i wino. A w wysokogórskiej kuchni francuskiej sery i wino, z tym że na ciepło. Grzańcem raczyliśmy się w naszej kwaterze, a mieszanka przypraw do wina jak większość rzeczy w Alpe d’Huez nazwana została na cześć świstaka...jeśli zaś idzie o sery...

Nasze wyjście do restauracji zaczęło się dość pechowo, bo w progu powitał nas obrzydliwy zapach przypalonego sera. Po chwili wahania, zasiedliśmy jednak przy ostatnim wolnym stoliku i stwierdziliśmy, że skoro Francuzom nie przeszkadza to nie będziemy wydziwiać. To była trafna decyzja, bo po klikunastu minutach na naszym stole wylądował kir (wino z likierem owocowym), mini ruszt opiekany węglem drzewnym (na parterze ziemniaczki na pięterku smażyło się ser na mini patelni), wielki talerz wędlin na zimno (danie lokalne zwane reblochonade), zapiekanka ziemniaczana z serem i boczkiem (tartiflette) oraz zielenina z sosem vinaigrette.

Na dobicie pośpieszyły lody o smaku likieru z Chartreuse i przesłodka tarta cytrynowa. Dania były przepyszne, kaloryczne, kelnerzy przesympatyczni, więc co tu dużo mówić, objedliśmy się za wszystkie czasy, a kalorie stracone na stoku nadrobiliśmy ze sporym zapasem. Za to niektórzy z nas do dzisiaj nie mogą patrzeć na ser :)

niedziela, 15 marca 2009

Blame Canada!

Nie będziemy ściemniać – o Kanadzie nie wiemy nic. Liście klonowe, łosie, Alanis Morissette. Jedzą tam syrop klonowy i potrafią robić Ice Wine (wino z winogron zbieranych w czasie przymrozków). Po dzisiejszym obiedzie wiemy jeszcze jak smakuje kurczak z jabłkami według kanadyjskiego przepisu.
.

.
Robi się to tak: 4 pokrojone jak kto lubi i lekko osolone piersi z kurczaka smaży się na oleju. Na drugą patelnię wlewa się łyżkę syropu klonowego, 2 łyżeczki musztardy miodowej (my wymieszaliśmy sarepską z miodem), łyżkę czerwonego wina łyżeczkę bulionu w proszku. Po podgrzaniu do sosu trafiają dwa (albo więcej) pokrojone w plastry jabłka. Po kolejnej minucie duszenia na patelnie wrzuca się podsmażone mięso i całość dusi się aż kurczak zmięknie i nabierze ładnego koloru a aromaty się wymieszają.

Na stół danie trafiło z ryżem. Smakowało trochę sodko, trochę jabłkowo i całkiem pysznie.

ps. Na deser piosenka o Kanadzie: http://www.youtube.com/watch?v=qUABWt4zidY&feature=related

czwartek, 12 marca 2009

Dostawa z Indii

Tak dawno nas nie tu nie było, że zdążyliśmy porządnie zgłodnieć. A na głód nie ma co bawić się w subtelności, potrzebne są konkrety – kuchnia indyjska. Zwłaszcza, że z kraju świętych krów, outsourcingu i kamasutry przybyła do nas torba pełna przypraw. Te, w połączeniu z piersiami z kurczaka zmieniły się w to:
.
.
A robi się to tak: kurczaka kroi się w kostkę i marynuje przez godzinę. Do marynaty trafia łyżeczka chilli, pół łyżeczki kurkumy, 2 rozgniecione ząbki czosnku, 1,5 cm posiekanego imbiru, 3 łyżki jogurtu i sól. Tak zaprawione mięso po godzinie trafia na patelnię, na której smażą się 4 posiekane cebule, 3 łyżeczki chicken masala (szalona mieszanka kilkunastu ziół w tym kolendry, chilli, goździków, gałki muszkatołowej i kminu rzymskiego) imbir, czosnek, łyżka sproszkowanej kolendry, łyżka kurkumy i łyżeczka zielonego chilli. Gdy mięso się zarumieni całość zalewa się puszką pomidorów i dusi przez kolejne 10 minut. .
.
Na stół trafiło z ryżem basmati i placuszkami roti. Bez dokładek się nie obyło. Właściwie zaraz lecę do kuchni podkraść jeszcze trochę.

Do popicia: postawiliśmy na wino różowe – to dość bezpieczny wybór do indyjskiej kuchni (o ile w całej jej różnorodności można wybrać jedno uniwersalne wino). Nasza butelka była z południa Francji z Bandol. Tamtejsze wina różowe podobno są świetne – nasze nie było. Za to czerwone Bandol, którego kiedyś próbowaliśmy było doskonałe.