tag:blogger.com,1999:blog-61346164301035900982024-03-14T10:33:06.880+01:00d o b u z ithe belly rules the mindMaciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.comBlogger57125tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-91579766713973118952013-05-20T04:47:00.000+02:002013-05-20T04:47:51.093+02:00Stołówka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNho3AUz0cYKeN7XfYyHxPqB3zadM25d3zLlJ4VtdA1DgTt5lflxBUTcrZ_DsOiuktqgXx8rEfp6_Gs3Tvw8djTaiQjceltXAmAWxshcQlke-r8IR5KfEda-OssHoSlRIUARlUdWbVDHB9/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNho3AUz0cYKeN7XfYyHxPqB3zadM25d3zLlJ4VtdA1DgTt5lflxBUTcrZ_DsOiuktqgXx8rEfp6_Gs3Tvw8djTaiQjceltXAmAWxshcQlke-r8IR5KfEda-OssHoSlRIUARlUdWbVDHB9/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%2529.jpg" width="640" /></a></div><div style="margin-bottom: 0cm;"> Odkąd sięgam pamięcią jedzenie ze stołówki było dla mnie kwintesencją ohydy. Zaczęło się to już chyba w przedszkolu gdzie wmuszano we mnie zupę mleczną z kożuchem, niedogotowane lub rozgotowane ziemniaki z inne obrzydlistwa, których nie podałbym największemu wrogowi. Potem nastały czasy zalatującej kapustą stołówki szkolnej. Letni rosół na wyszczerbionych talerzach marki „Wars”, kompot w nadkruszonych kubkach „Społem”, aluminiowe sztućce. Nie było wyjścia – trzeba było jeść kanapki. </div><div style="margin-bottom: 0cm;"><br />
</div><div style="margin-bottom: 0cm;">A potem skończyłem edukację, spakowałem walizkę i wyjechałem do Tajlandii gdzie....wróciłem do szkoły i na stołówkę. I wcale nie mam ochoty się ewakuować. </div><div style="margin-bottom: 0cm;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKu6UVJDtHNMtjrqJ0wTVzzVGcYSJh5paEUjgOvM30dvE8RbtthWMb5NjW1xSmCdjeH9cMgiSvWop0KIeLdpb2-AiAqEMeB1wxLUamXguh1azjMdWu-gj97i8DQt9xUwUVEWm78PAPsAZ5/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25291.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKu6UVJDtHNMtjrqJ0wTVzzVGcYSJh5paEUjgOvM30dvE8RbtthWMb5NjW1xSmCdjeH9cMgiSvWop0KIeLdpb2-AiAqEMeB1wxLUamXguh1azjMdWu-gj97i8DQt9xUwUVEWm78PAPsAZ5/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25291.jpg" width="640" /></a></div><div style="margin-bottom: 0cm;"> W szkolnej kantynie żywię się od 4 tygodni i jeszcze ani razu nie powtórzyłem swojego menu. Codziennie odkrywam coś nowego. Wybór jest ogromny – lady zastawione pojemnikami z daniami na bazie kurczaka, wieprzowiny, wołowiny i jarzyn, co najmniej kilka rodzajów zup, napoje we wszystkich kolorach tęczy, świeże owoce, lody, sorbety, desery nienazwane. Jedzenie wydawane jest z uśmiechem, przypraw do wyboru i do woli. Nic dziwnego, że w porze przerwy obiadowej, około 11:00 na stołówce panuje harmider nie do opisania. Przeszło 2000 głodnych nastolatków dobrze wie jak zrobić hałas. Z talerzami w dłoniach i żetonami, którymi płaci się za jedzenie w kieszeniach uwijają się między stoiskami a za ladami jak w ukropie uwijają się kucharki.</div><div style="margin-bottom: 0cm;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdzzwBq0kauGou82YoONHLNBiOTWx-Z4e408Pc22nb4Vx4_lcl4YRKL9h3S3S7vL5DUvQW4YafySs3A7ImggYts2-PBQljwmlTrwHLyUMG4l5Z7t7uItYr0QkxAEISZ6gwxnpyOPhcBuSt/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25292.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdzzwBq0kauGou82YoONHLNBiOTWx-Z4e408Pc22nb4Vx4_lcl4YRKL9h3S3S7vL5DUvQW4YafySs3A7ImggYts2-PBQljwmlTrwHLyUMG4l5Z7t7uItYr0QkxAEISZ6gwxnpyOPhcBuSt/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25292.jpg" width="640" /></a></div><div style="margin-bottom: 0cm;"> </div><div style="margin-bottom: 0cm;"><br />
</div><div style="margin-bottom: 0cm;">A ceny? Najdroższe danie ((ryż z trzema dodatkami) kosztuje tu 25 Bahtów. Za cały obiad z napojem i deserem płacę przeważnie około 35 Bahtów (3,5 PLN). A myślałem, że taniej niż na tajskiej ulicy się nie da. </div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-64273353589942805782011-12-01T04:53:00.001+01:002013-05-20T04:24:21.263+02:00Fuzja<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-uM1VNFvk7RFrkOOcfuxUv1hx-ARFmhXPYnb8gC8od4mUR_TAi2Zmubj79pzwDJqzgO3o7pdTVjtvJZZbfwHy1CLYpQxCr_kz_fPEz8zyVCqNymqF-sbpqz4xawaLLAHyKpB7TJslmjlz/s1600/Logo1.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-uM1VNFvk7RFrkOOcfuxUv1hx-ARFmhXPYnb8gC8od4mUR_TAi2Zmubj79pzwDJqzgO3o7pdTVjtvJZZbfwHy1CLYpQxCr_kz_fPEz8zyVCqNymqF-sbpqz4xawaLLAHyKpB7TJslmjlz/s1600/Logo1.png" /></a></div>
<br />
<br />
Umarło "Do Buzi"....niech żyje "Do Buzi"!<br />
<br />
Oto następuje fuzja dwóch blogów - dobuzi.blogspot.com staje się częścią mojego <a href="http://skokwbokblog.com/">bloga o Tajlandii</a> - <a href="http://www.skokwbokblog.com/">www.skokwbokblog.com</a>. Na skoku piszę o <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>, <a href="http://skokwbokblog.com/category/podroze/">podróżach po Tajlanjdii</a>, odkrywaniu Azji a od dziś - również o jedzeniu i piciu. Na razie w zakładce kulinarnej skoku - teksty archiwalne, przeniesione stąd. Ale wkrótce z pewnością - nowości. Wybiorę się z kamerą na pobliski targ, pokażę wam jak wyglądają w Bangkoku przygotowania do wigilii, jak obierać mango i jeść karalucha. <a href="http://skokwbokblog.com/category/jedzenie/">Kuchnia Tajska</a> i nie tylko. Zapraszam! Zobaczcie jak zakonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprwa do Azji.</a><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.skokwbokblog.com/"><b>WWW.SKOKWBOKBLOG.COM</b></a></div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-51813867344493112602011-07-21T09:50:00.001+02:002013-05-20T04:26:19.307+02:00Family BusinessO tajskim podejściu do biznesu pisałem już<a href="http://skokwbok.blogspot.com/2011/07/biznes_13.html"> tutaj</a>. Jeśli to odtwórcze i miało oryginalne myślenie uznać za słabość tajskich przedsiębiorców to do ich atutów należy zaliczyć zapał. Ogromny, nieokiełznany pędy ku przedsiębiorczości. Wystarczy kawałek chodnika, brawa w kamienicy, schodu do metra a już otwiera się biznes, rozkręca interes, wykuwa się czyjaś przyszłość. I każdy orze jak może, (rowniez <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>)dorabia na boku, czymś handluje, coś oferuje. Żona gotuje zupę na ulicznej garkuchni, mąż zasuwa po okolicy mototaksówką, dzieci śpią spokojne o swoją przyszłość. A gdy żona się zmęczy i utnie sobie drzemkę, mąż zsiada z motocykla i zastępują ją przy garze. Biznes rodzinny pełną gębą. A ja siedzę i gębę napycham tą zupą wodząc ciekawskim wzrokiem po otoczeniu. Powiedźcie i wy za pośrednictwem tego filmiku. Zajrzyjskie tez na skok w bok by przeczytac jak zakonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/ib8ThBIyPrg?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<br />
<br />
Tu zaś zobaczycie, jak tajską uliczną zupę należy przyprawiać. Szczypta chili, nieco cukru, kilka kropel sosu rybnego i ocet z ostrą papryką do smaku. Zależnie od użytych proporcji uzyskujemy odmienny efekt – zupę słoną, ostrą, słodką, kwaśną itd.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/QKh2kWhrKak?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<br />
Nie trzeba nawet życzyć smacznego, to danie nigdy nie zawodzi.Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com2Bangkok, Tajlandia13.7234186 100.4762319000000213.492911600000001 100.17089640000002 13.9539256 100.78156740000001tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-90754776211362382102011-07-08T08:37:00.000+02:002013-05-20T04:30:16.030+02:00Proste jak szparag<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_GDfLS5rOGiA0ZAcsIGfWUXMAgx-DN8LD8vBmbR57bnjwzAVDG-tyPc7Mp26ABTIlOxYnyDVZLC4KoeTvuj45Y8gRaeh8dEh1Q6CLnl1RJDCNDEAWaNRzxCARDaAWRMAIFYscS_XaUVEb/s1600/2011_06_30+%2528New+Photos%25291.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyIhP9c9LYKQ9E6pKbu2lBbCpQXvUqF40nRh_AXEt1rLkT5CdSBluN1_Ugg7vFGLZmTCzpvBmLnPP6YtNc1N2fevsxdgmuRW0w6sC_tVCRNM7qyrwQACdQdDjLqxYOu7WqB6vXMDrO-tVR/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25296.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyIhP9c9LYKQ9E6pKbu2lBbCpQXvUqF40nRh_AXEt1rLkT5CdSBluN1_Ugg7vFGLZmTCzpvBmLnPP6YtNc1N2fevsxdgmuRW0w6sC_tVCRNM7qyrwQACdQdDjLqxYOu7WqB6vXMDrO-tVR/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25296.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Zdaje się, że w Polsce sezon na szparagi już się skończył. Tu <a href="http://skokwbok.blogspot.com/">w Bangkoku</a> nie ma sezonu, są za to szparagi, na<a href="http://dobuzi.blogspot.com/2011/05/targ.html"> targu</a> za rogiem. Po 2 zł za pęczek. (sprawdz <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a>) Wrzucam do osolonej wody, gotuję kilka minut. Smażę jajko (kupione na tym samym targu za 40gr, wielkie, o żółtku pomarańczowym jak słońce), jeśli mi się nudzi przyrządzam szybki beszamel (mąka podsmażona na maśle z kilkoma łyżkami mleka) i w 4 minuty mam gotowy genialny posiłek. Bo geniusz tkwi w prostocie.<br /><br />O tym jak radzi sobie <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">Polak w Tajlandii</a> przeczytasz na skok w bok blog.</div>
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_GDfLS5rOGiA0ZAcsIGfWUXMAgx-DN8LD8vBmbR57bnjwzAVDG-tyPc7Mp26ABTIlOxYnyDVZLC4KoeTvuj45Y8gRaeh8dEh1Q6CLnl1RJDCNDEAWaNRzxCARDaAWRMAIFYscS_XaUVEb/s1600/2011_06_30+%2528New+Photos%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_GDfLS5rOGiA0ZAcsIGfWUXMAgx-DN8LD8vBmbR57bnjwzAVDG-tyPc7Mp26ABTIlOxYnyDVZLC4KoeTvuj45Y8gRaeh8dEh1Q6CLnl1RJDCNDEAWaNRzxCARDaAWRMAIFYscS_XaUVEb/s640/2011_06_30+%2528New+Photos%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-49123698366066232032011-06-27T04:59:00.001+02:002013-05-20T04:32:53.606+02:00Nie ma bata na pieroga<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmQofLhJVe04CMhuUf-dD7neaTw5tb4NkLVPTPZ088Ydu53P3WxJkSUUHausv1jRxRr7e-XBU2oWXBYNRvOaNjqPkj1yVnOBaMxsfyKtkLsEHKfwbHqaXcnYxQylcW2xmXW83U6WECywrE/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"> </a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigzJl7qmVNlE2MSEZHjbHUVV6yvx2Eiw2R2TQeoPLIHdLSpmE_jOvLPAa0IRLF-3zExCaeQIIsFt9VeKYuVch_QsPniA-C5MlB8o8JjkJwkgKHCoV65UiHZG_LqkpJRvVXHq-YWNLGSqQ0/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25295.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigzJl7qmVNlE2MSEZHjbHUVV6yvx2Eiw2R2TQeoPLIHdLSpmE_jOvLPAa0IRLF-3zExCaeQIIsFt9VeKYuVch_QsPniA-C5MlB8o8JjkJwkgKHCoV65UiHZG_LqkpJRvVXHq-YWNLGSqQ0/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25295.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Polacy są różni. Jedni nie mogą usiedzieć w miejscu, ciągnie ich w świat. Inni wolą komfort swoich czterech świat. Jednak zarówno ci jak i owi mają coś co ich łączy. Wszyscy lubią pierogi :) Rowniez <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Tyle, że tym, którzy postanowili zostać i nie ruszać się za daleko o pierogi znacznie prościej. W końcu ser biały mają w sklepie za rogiem, w kuchennej szafce czeka na nich wałek i stolnica. Nic tylko zakasać rękawy i lepić.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
My, wędrowcy tak łatwo nie mamy. (przekonaj sie, przeczytaj jak wyglda <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a> )Rzadko mamy do dyspozycji narzędzia i produkty niezbędne do stworzenia pieroga. Ale że coś nie jest proste nie znaczy, że jest niemożliwe. Umocniony tymi słowami postanowiłem na niedzielny obiad zjeść pierogi ruskie. I jak postanowiłem tak zrobiłem.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ7DW6Sny1ZfQAq03GBysS5xvV8J57oAbtoT3mcosfilRSkbXT_oCmKqLe7nCxKccmz_dtcJe8pCLbvxQAiX8T1WqZ2UH1cU-nxdr_U4WmvPy5xc1yfJkj0my-JZAjkI7vD9Jg0fAJED9A/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25292.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ7DW6Sny1ZfQAq03GBysS5xvV8J57oAbtoT3mcosfilRSkbXT_oCmKqLe7nCxKccmz_dtcJe8pCLbvxQAiX8T1WqZ2UH1cU-nxdr_U4WmvPy5xc1yfJkj0my-JZAjkI7vD9Jg0fAJED9A/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25292.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="color: #999999;">Ciasto: Fot. Maciej Klimowicz</span></span></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzOKsn5tGfMhVevV98yGuEzB44If8_lcTHtyKfSY1WP1YfcGeREh6MxOqTrvFRf2U6h64rAedWrcvTnOsZ1HkYUsUiFy7uEcFpPEC3jwhv4zYXx7Y9p9qN2L-MZxTD2-BL9qO_2TTHMrI-/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25293.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzOKsn5tGfMhVevV98yGuEzB44If8_lcTHtyKfSY1WP1YfcGeREh6MxOqTrvFRf2U6h64rAedWrcvTnOsZ1HkYUsUiFy7uEcFpPEC3jwhv4zYXx7Y9p9qN2L-MZxTD2-BL9qO_2TTHMrI-/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25293.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="color: #999999;">Ciasto: Fot. Maciej Klimowicz</span></span></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNO9x0QMvwT_NE4LsH4mD8a1bxi213BPlb_AXASVR94Yh_oCg52ZPtmhqBXHugNarpus10R3QJELxnOnVm1uRyx2q2kwoj-jlFoTAtiqU6AUXPZHqKnW0ywcY2gIg3544uccZnT-w_b07G/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25294.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNO9x0QMvwT_NE4LsH4mD8a1bxi213BPlb_AXASVR94Yh_oCg52ZPtmhqBXHugNarpus10R3QJELxnOnVm1uRyx2q2kwoj-jlFoTAtiqU6AUXPZHqKnW0ywcY2gIg3544uccZnT-w_b07G/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25294.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="color: #999999;">Pierogi: Fot. Maciej Klimowicz</span></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Żeby jednak nie było zbyt nostalgicznie do mojego posiłku wdarł się również elementy azjatyckie. Pierogi jadłem w towarzystwie hinduski, która pomogła mi je również lepić. A przy okazji polazła mi jak pierogi lepi się w jej stornach – w himalajskich regionach Indii. Tam, gdzie spory procent ludności stanowi mniejszość nepalska do codziennego menu należą pierożki Momo – pękate kieszonki wypchane przeważnie mielonym mięsem lub serem. W stornach tych powszechne są również piklowane pędy bambusa z kawałkami mango i sporą szczyptą chilli. W pierwszej chwili na taką profanację naszego pieroga zareagowałem obrzydzeniem. Po chwili jednak ciekawość wzięła górę, spróbowałem i swoich pozostałych 20 pierogów zjadłem maczając je w ostro -kwaśno- słonym sosie gapiąc się w Tajską TV i czując się zupełnie jak w domu. I tylko szkoda ze ser tu taki drogi (poznaj <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> )<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRuwUgPlkljPYAaXpMLYVVeKA_zdQdQOx0yJEKaya9_oHtOXcxqDKBbaR684jcG2yPchJ2cgBoskts5XABIJsffw42SfsZP2pMgfvpwEDF1G5CYjEBDez9PNid6-AMT8vhlnnQq8L3W5KU/s1600/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25298.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="462" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRuwUgPlkljPYAaXpMLYVVeKA_zdQdQOx0yJEKaya9_oHtOXcxqDKBbaR684jcG2yPchJ2cgBoskts5XABIJsffw42SfsZP2pMgfvpwEDF1G5CYjEBDez9PNid6-AMT8vhlnnQq8L3W5KU/s640/2011_26_06+%2528Weekend+and+food%25298.jpg" width="640" /></a></div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-30198509278342818992011-06-20T07:31:00.001+02:002013-05-20T04:35:07.482+02:00Weekend menu<div style="margin-bottom: 0cm;">
Gdy w weekend coś staje mi na drodze i nie udaje mi się zorganizować wypadu za miasto – ruszam na miasto, w podróż kulinarną. Czasem szperam w internecie, szukam jakiegoś miejsca godnego odwiedzenia i obieram je za cel. A czasem wysiadam na pierwszej lepszej stacji metra czy kolejki nadziemnej, skręcam w pierwszą lepszą przecznicę i zaczynam węszyć. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Tym sposobem w sobotę wywąchałem jedną z najlepszych słodko ostrych zup Tom Yum jakie jakiej dotychczas próbowałem (zupa znanego mi dotąd Tom Yum prawie nie przypominała ale tak nazywała ją kobieta pracująca przy garze a z nią sprzeczać się nie wypada). Podana na blaszanym stoiku, z miską ryżu, kolorowa, aromatyczna z całą rybą pływającą w wywarze. Rewelacja. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrkoIlgbhvPPUc1grEGB8turSK1bYeY-T9JDT5kPDVf6IdFkOCZ1Ikc-I8DU2yZhRKKzSMlngNc3HdQ2tZgCUpjxGFTDawDw1RQkJa5VVPh0yLLh2S28efALZ7AkGGyozB3wD0vHqkkVRg/s1600/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrkoIlgbhvPPUc1grEGB8turSK1bYeY-T9JDT5kPDVf6IdFkOCZ1Ikc-I8DU2yZhRKKzSMlngNc3HdQ2tZgCUpjxGFTDawDw1RQkJa5VVPh0yLLh2S28efALZ7AkGGyozB3wD0vHqkkVRg/s640/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Na deser – custard apple – owoc, którego polska nazwa przywodzi na myśl nowotwór – flaszowiec siatkowaty. W grubej skórce kryją się drobne, czarne pestki oblepione słodkim, miękkim miąższem. Pogryzane w busie wiozącym mnie nie wiadomo gdzie – pyszne. To owoc w prawym dolnym rogu kolażu. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSVu0iGGzcZ_uSF4PpF1dOPXR6x0RRSNRJe7yVzTdqz21MXC0iGHFbJWZbF7ZDU1er6SaxPKYCnm-wzhIiQ8P4GaZUQe2rJGoT09GlPey6O2ZpBT3ASDZpv_v0GocifO5SaR7xbt_KK-EN/s1600/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSVu0iGGzcZ_uSF4PpF1dOPXR6x0RRSNRJe7yVzTdqz21MXC0iGHFbJWZbF7ZDU1er6SaxPKYCnm-wzhIiQ8P4GaZUQe2rJGoT09GlPey6O2ZpBT3ASDZpv_v0GocifO5SaR7xbt_KK-EN/s640/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%2529.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
W niedzielę dałem się wciągnąć centrom handlowym. W nich zaś królują sieciówki. Na szczęście jednak wybór nie ogranicza się do McDonldsa i Burger Kinga, nic z tych rzeczy, jest znacznie ciekawiej. Do wyboru są między innymi niezłe restauracje serwujące kuchnię japońską, momentami zaskakująco podobną do naszej (!). Ale zamiast uderzać w nostalgiczne nuty smażonej wieprzowiny postawiłem na surową rybę. Lekkostrawne i efektownie podane. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUl1-0xRjdWgy8lKDEWxIKijxp3L9igW4X2MWSOp8G55_NHjlJMnGc5k6nJfLI1JHHrmNe-fVRlDrfUISmfmn3i_PI7PS6Ek2-0UC47VxblabfJJghVKYRu8BeSdAjl8J-wlDPZ9XL0Dku/s1600/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%25292.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUl1-0xRjdWgy8lKDEWxIKijxp3L9igW4X2MWSOp8G55_NHjlJMnGc5k6nJfLI1JHHrmNe-fVRlDrfUISmfmn3i_PI7PS6Ek2-0UC47VxblabfJJghVKYRu8BeSdAjl8J-wlDPZ9XL0Dku/s640/2011_18_06+%2528BKK+Weekend%25292.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
I całe szczęście że lekkostrawne bo na posiłek jaki fundnąłem sobie wieczorem powinienem wybrać się na czczo. Wysiadłszy z BTS na stacji Nana zgubiłem się w uliczkach Little Arabia. Tam trafiłem do restauracji Al Hussain gdzie na mój stół trafiły Kebab Masala, Beef Masala, Garlic Paan oraz danie z ziemniaków i groszku, którego nazwy nie pamiętam. Nie wiem jak udało mi się przebrnąć przez tę górę jedzenia, wiem zaś że do Hussaina wrócę – smakowało nieziemsko. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjd-zAxFGBwWwk5mL8BuNbDfqXtwWWcRA16wmK5JwP_LFPqGitjikJJrCp4iVrRYq1koQcprybBTt-GINbuZleuP-XHts2VinIk2GJbSy_o9iVv8EgI3DUARYnlJRdt954Aix8mcpgWdrVs/s1600/Weekend.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjd-zAxFGBwWwk5mL8BuNbDfqXtwWWcRA16wmK5JwP_LFPqGitjikJJrCp4iVrRYq1koQcprybBTt-GINbuZleuP-XHts2VinIk2GJbSy_o9iVv8EgI3DUARYnlJRdt954Aix8mcpgWdrVs/s640/Weekend.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
A teraz pozostaje czekać na kolejny weekend. W planach są żeberka i prawdziwe hamburgery, stek i omlet z ostrygami, chińskie kluski i tańczące krewetki. Żyję, żyję aby jeść. <br /><br />Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-45544015310725640792011-06-15T06:20:00.002+02:002013-05-20T04:38:14.279+02:00Żeby życie miało smaczek....Alu Paratha<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgntVIjNd3xhMR9NBT9gyYTBa6K3kmYkcchJTIVNww00Bxm8pKShLfKTFMz0bTvZ9XzW_SimgV2yMydzgvoZKuhJEsZW-UZPX7rF3m7TBYEMIpOMzommhZntakRHI6h6M9t4PFd3R2ntjx9/s1600/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25293.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgntVIjNd3xhMR9NBT9gyYTBa6K3kmYkcchJTIVNww00Bxm8pKShLfKTFMz0bTvZ9XzW_SimgV2yMydzgvoZKuhJEsZW-UZPX7rF3m7TBYEMIpOMzommhZntakRHI6h6M9t4PFd3R2ntjx9/s640/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25293.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Nawet najlepsze danie jedzone codziennie w końcu człowiekowi zbrzydnie. Dlatego żeby odpocząć od kuchni tajskiej czasami robię kulinarny <a href="http://skokwbokblog.com/">skok w bok</a>. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Alu Paratha pochodzi w z północnych Indii. Wielu hindusów "wyznających" skrajny wegetarianizm nie dodaje do farszu cebuli i czosnku. Tego problemu nie maja jednak przedstawiciele mniejszości nepalskiej w himalajskich prowincji Indii, którzy jeść lubią i na restrykcje żywieniowe specjalnie się nie oglądają. A że moje Alu Paratha przyrządziła Hinduska pochodząca z himalajskiej prowincji <a href="http://www.sikkiminfo.net/">Sikkim</a> to w przepisie ani czosnku ani cebuli nie brakuje. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Składniki: </b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Farsz: 3-4 duże ziemniaki / 2 cebule / 5 ząbków czosnku / pół łyżeczki płatków chili / garść liści kolendry / sól</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Ciasto: 6 szklanek mąki, woda.<br />
<br />
<b>A robi się to tak: </b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Ziemniaki ugotować i zagnieść na piure. Podsmażyć posiekaną cebulę i czosnek , dodać do ziemniaków. Doprawić solą, chili i kolendrą i wymieszać. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk1an4anWIu7jX9gZp1QzdbHPJibg2HAYhkYlCOixjejAYKTFh7vJyFmFTbL7C4veRp-baYVQldjKzIAoFoEpkEijG_PnliI0_ZAtJGUqCGqmgE2flVqiAVyUfybaj5Igq9s9Ty16YbxyT/s1600/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk1an4anWIu7jX9gZp1QzdbHPJibg2HAYhkYlCOixjejAYKTFh7vJyFmFTbL7C4veRp-baYVQldjKzIAoFoEpkEijG_PnliI0_ZAtJGUqCGqmgE2flVqiAVyUfybaj5Igq9s9Ty16YbxyT/s640/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%2529.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Do miski z mąką powoli dodawać wodę, ugniatać aż do powstania sprężystego ciasta. Uformować kulki a z nich przy pomocy wałka – placuszki wielkość dłoni.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8zns6ztj4KXyNKmVjEAH21WI6dR3vutx4QXgo9J3JIi9oKDrhxdYJD2y28SzsKyA5Z_eDReGeu2TvL0Xzbelwpg6q6JRiOQblXGGqm0q8C_oEbVYr7cFi4IDcf5u03yMUlrwuXowDZQKl/s1600/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8zns6ztj4KXyNKmVjEAH21WI6dR3vutx4QXgo9J3JIi9oKDrhxdYJD2y28SzsKyA5Z_eDReGeu2TvL0Xzbelwpg6q6JRiOQblXGGqm0q8C_oEbVYr7cFi4IDcf5u03yMUlrwuXowDZQKl/s640/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Na placek nałożyć łyżkę farszu i zagnieść tak jak na zdjęciach. Tak uformowany pieróg jeszcze raz rozwałkować. Smażyć do zarumienienia.<br />
<br /></div>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXK6BqNWvHvgwQga8NtRMcdHtfnw3QrPtByhEa9_o-z4GZ03FARjPbyyzqXAK4FTU7OorpadH4i4Gn6dkMNymoU_nrCkrovfy36SPTxJKsIc_KRchUKpj5S6DWQMO1_WLGhe-VqyOMMl6W/s1600/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25292.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXK6BqNWvHvgwQga8NtRMcdHtfnw3QrPtByhEa9_o-z4GZ03FARjPbyyzqXAK4FTU7OorpadH4i4Gn6dkMNymoU_nrCkrovfy36SPTxJKsIc_KRchUKpj5S6DWQMO1_WLGhe-VqyOMMl6W/s640/2011_08_06+%2528Alu+Paratha%25292.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
Danie świetnie smakuje z indyjskimi, słono kwaśnymi piklami. Ale dobre będzie również z jogurtem naturalnym lub jako dodatek do mięsnego curry. Można podawać na zimno. <br />
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>, o tym jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skoczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-65979601484398180492011-06-09T10:12:00.000+02:002013-05-20T04:38:38.306+02:00Roti Sai Mai<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjopIlfJJEQqZs4zfWbso7Hr80Oj0G6up_hJ9WeGN9AqHqcojTnBRoVhSdXsv-TpUyldUzLLxweDGZxUwtaHmnAP3trFOXfTZC-uV8H_VlHYNSshZ21WD-G7zxxACu_pEijtwceg3lPOJgq/s1600/2011_06_04+%2528Ayutthaya%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjopIlfJJEQqZs4zfWbso7Hr80Oj0G6up_hJ9WeGN9AqHqcojTnBRoVhSdXsv-TpUyldUzLLxweDGZxUwtaHmnAP3trFOXfTZC-uV8H_VlHYNSshZ21WD-G7zxxACu_pEijtwceg3lPOJgq/s640/2011_06_04+%2528Ayutthaya%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<span lang="PL">Tajowie (i z tego co udało mi się zaobserwować, Azjaci w ogóle) mają ciekawe podejście do biznesu. Gdy przykładowo jakiś obrotny azjatycki przedsiębiorca postanowi otworzyć sklep z butami, jego sąsiad nie zastanawiając się długo otwiera obok drugi. Obok salonu fryzjerskiego powstaje kolejny salon fryzjerski, stoisko z rybkami do akwarium najłatwiej znaleźć obok...stoiska z rybkami do akwarium. </span><br />
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Nie inaczej ma się sprawa z jedzeniem, o czym mogłem przekonać się w miniony weekend w Ayutthayi, starożytnym mieście położonym kilkadziesiąt kilometrów na północ od Bangkoku, dawnej stolicy królestwa Syjamu. Ayutthaya to przede wszystkim ruiny świątyń, poświata dawnego blasku tego miasta. Ale nie tylko. Obok świątyń na uwagę zasługuje lokalny deser: Roti Sai Mai.</span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Aby go znaleźć nie trzeba ekspedycji poszukiwawczej. Wystarczy wybrać się na spacer wzdłuż okalającej miasto rzeki. To tu, w okolicach miejskiego szpitala rozstawili swoje stragany sprzedawcy tego specjału. A są ich dziesiątki, kubek w kubek podobne do siebie nawzajem. Za każdym siedzi Tajka, która nagą dłonią rozprowadza gęste ciasto na rozgrzanej blasze, formując cienkie jak papier placki, na każdym piętrzą się plastikowe worki pełne wielobarwnego, przypominającego watę cukrową nadzienia, przy każdym za te same pieniądze kupić można ten sam zestaw – kilka roti oraz worek słodkiej waty. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Roti Sai Mai przyrządza się samodzielnie. Na cienki placuszek nakłada się dowolną ilość nadzienia, zawija w rulonik lub w kopertę i pakuje do buzi. Deser smakuje najlepiej spożywany na zielonej trawce, w cieniu pobliskich ruin. Lepki, słodki, jarmarczny i tak syty, że starczy i dla towarzyszącej nam przy śniadaniu watahy wygłodniałych, bezpańskich psów.</span><br />
<span lang="PL"><br /></span>
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/x8hbfn-o7Vg?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
</div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>, o tym jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skoczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-82356755851371921472011-06-02T15:12:00.000+02:002013-05-20T04:39:02.579+02:00Stołówka<title></title><style type="text/css">
<!--
@page { margin: 0.79in }
P { margin-bottom: 0.08in }
</style>
--> <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHLU5m4nYAP9BybPHUrgpu_jDwUa7vx2Zc4sFexw0oXOSFdBK54fgIU7_y8dCBGFFaQ4zgd076uNQ20sSF6f_RSNF_DNrAVflYtDGPSk9mYkofyv9_ajLAz8UGVYZb61MX85kh0e2ahfXE/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHLU5m4nYAP9BybPHUrgpu_jDwUa7vx2Zc4sFexw0oXOSFdBK54fgIU7_y8dCBGFFaQ4zgd076uNQ20sSF6f_RSNF_DNrAVflYtDGPSk9mYkofyv9_ajLAz8UGVYZb61MX85kh0e2ahfXE/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%2529.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br />
Odkąd sięgam pamięcią jedzenie ze stołówki było dla mnie kwintesencją ohydy. Zaczęło się to już chyba w przedszkolu gdzie wmuszano we mnie zupę mleczną z kożuchem, niedogotowane lub rozgotowane ziemniaki z inne obrzydlistwa, których nie podałbym największemu wrogowi. Potem nastały czasy zalatującej kapustą stołówki szkolnej. Letni rosół na wyszczerbionych talerzach marki „Wars”, kompot w nadkruszonych kubkach „Społem”, aluminiowe sztućce. Nie było wyjścia – trzeba było jeść kanapki (I niestety zdaje sie ze <a href="http://www.facebook.com/#%21/photo.php?fbid=2068752959341&set=a.2068750199272.2125128.1260357499&type=1&theater">niewiele sie w tej kwestii zmienilo</a>).</div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
A potem skończyłem edukację, spakowałem walizkę i wyjechałem do Tajlandii gdzie....wróciłem do szkoły i na stołówkę. I wcale nie mam ochoty się ewakuować. </div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAFImf5cnLiwgIZnuLixeWJNaa6ZCXl47k5zF41YwIH2Dn1cPKpPwUpWDfGo2FcPrkG6YzJMo8j_jPdBY0gUyo9DaFeQrAasIGqu9dyIQsatOVF8xEmkhysOlQo6tREjJEwZXw5TK0XnyA/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAFImf5cnLiwgIZnuLixeWJNaa6ZCXl47k5zF41YwIH2Dn1cPKpPwUpWDfGo2FcPrkG6YzJMo8j_jPdBY0gUyo9DaFeQrAasIGqu9dyIQsatOVF8xEmkhysOlQo6tREjJEwZXw5TK0XnyA/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
W szkolnej kantynie żywię się od 4 tygodni i jeszcze ani razu nie powtórzyłem swojego menu. Codziennie odkrywam coś nowego. Wybór jest ogromny – lady zastawione pojemnikami z daniami na bazie kurczaka, wieprzowiny, wołowiny i jarzyn, co najmniej kilka rodzajów zup, napoje we wszystkich kolorach tęczy, świeże owoce, lody, sorbety, desery nienazwane. Jedzenie wydawane jest z uśmiechem, przypraw do wyboru i do woli. Nic dziwnego, że w porze przerwy obiadowej, około 11:00 na stołówce panuje harmider nie do opisania. Przeszło 2000 głodnych nastolatków dobrze wie jak zrobić hałas. Z talerzami w dłoniach i żetonami, którymi płaci się za jedzenie w kieszeniach klebia sie między stoiskami a za ladami jak w ukropie uwijają się kucharki.</div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-EJHfLnQsUGtOp7MCjJqrbgMpmuO14Ly64JYBkng460ukKaC-pX5LacFB0f-RE-YTYX7RGVh7HNVbbmRFYOv_IpsEoMy5T8sivpgNSaFgXPW6qYxnTgIhahAucQI9rzYJfALTKdYhfiJ-/s1600/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25292.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-EJHfLnQsUGtOp7MCjJqrbgMpmuO14Ly64JYBkng460ukKaC-pX5LacFB0f-RE-YTYX7RGVh7HNVbbmRFYOv_IpsEoMy5T8sivpgNSaFgXPW6qYxnTgIhahAucQI9rzYJfALTKdYhfiJ-/s640/2011_31_05+%2528Sto%25C5%2582%25C3%25B3wka%25292.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
A ceny? Najdroższe danie ((ryż z trzema dodatkami) kosztuje tu 25 Bahtów. Za cały obiad z napojem i deserem płacę przeważnie około 35 Bahtów (3,5 PLN). A myślałem, że taniej niż na tajskiej ulicy się nie da. </div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/y6oCZ-SJYyE?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0in;">
<br /></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>, o tym jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skoczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-28639935410442019932011-05-28T13:05:00.000+02:002013-05-20T04:39:59.194+02:00Targ<!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:PunctuationKerning/> <w:ValidateAgainstSchemas/> <w:SaveIfXMLInvalid>false</w:SaveIfXMLInvalid> <w:IgnoreMixedContent>false</w:IgnoreMixedContent> <w:AlwaysShowPlaceholderText>false</w:AlwaysShowPlaceholderText> <w:Compatibility> <w:BreakWrappedTables/> <w:SnapToGridInCell/> <w:ApplyBreakingRules/> <w:WrapTextWithPunct/> <w:UseAsianBreakRules/> <w:DontGrowAutofit/> </w:Compatibility> <w:BrowserLevel>MicrosoftInternetExplorer4</w:BrowserLevel> </w:WordDocument> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 9]><xml> <w:LatentStyles DefLockedState="false" LatentStyleCount="156"> </w:LatentStyles> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]> <style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:"Table Normal";
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
</style> <![endif]--> <br />
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Mieszkam na dziesiątym piętrze nowoczesnego apartamentowca. Wokół pełno nierdzewnej stali, aluminium i hartowanego szkła, w mieszkaniu cicho szumi klimatyzacja, na dachu w basenie pluszcze woda. Gdybym się stąd nie ruszał mógłbym zupełnie zapomnieć, że jestem w Azji. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Ale się ruszam. Zjeżdżam na dół windą i po minucie spaceru trafiam do kotła pełnego jadła. Wystarczy, że przecisnę się między rozstawionymi na chodniku garkuchniami, skręcę w ukrytą w cieniu blaszanego dachu przecznicę i trafiam na food market. Od czasu gdy dorobiłem się własnej kuchni z lodówką i kuchenką zaglądam tam nie tylko po to, by pstrykać zdjęcia. Ale aparat staram się mieć zawsze ze sobą. Wielu z produktów piętrzących się na straganach nie umiem nazwać, przypisać im kategorii a tym bardziej nic z nich ugotować. Zawsze mogę jednak przynajmniej nacieszyć oczy. </span><br />
<span lang="PL"><br /></span>
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjV0pyNP4TIQwc_aED75C0CV-XpTZADPQsAAV79guy-dK85UrM9_w09ji0yBL1fwHKbVdRU4qHuUPNcV3diZZV25iD8-OS_xaGj1tzwkfw6wV5HD_nSOy-biUsj-DgWHPUOXiNq_MZLt1E7/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjV0pyNP4TIQwc_aED75C0CV-XpTZADPQsAAV79guy-dK85UrM9_w09ji0yBL1fwHKbVdRU4qHuUPNcV3diZZV25iD8-OS_xaGj1tzwkfw6wV5HD_nSOy-biUsj-DgWHPUOXiNq_MZLt1E7/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%2529.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj91fVlwL38naFJoHJeXfSeS6sSXjMxraIi67L8VTQZIVckeRc7N2xCAxsBkFGrxo4qaHXi1UKb2puUWEDp8Hm4d74vFDs-Rekm9dvzMQ_cx1U7wyi2BbvZV8t5B5iH7OqfaI0xu_UJh2h5/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25291.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj91fVlwL38naFJoHJeXfSeS6sSXjMxraIi67L8VTQZIVckeRc7N2xCAxsBkFGrxo4qaHXi1UKb2puUWEDp8Hm4d74vFDs-Rekm9dvzMQ_cx1U7wyi2BbvZV8t5B5iH7OqfaI0xu_UJh2h5/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25291.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmzrlI_POSI5HT7oV441tMBhZVkMoJlewh1WaUd4iDpgBxmJ6efQL7cvqRnrXU6WzCqM2Bt78E9nX336opp70oEYUcA2rQJV5F9fHCABkdLGi8FYv0aCaa4sWZ749A-Uq6X_6D4_Oay9zc/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25292.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmzrlI_POSI5HT7oV441tMBhZVkMoJlewh1WaUd4iDpgBxmJ6efQL7cvqRnrXU6WzCqM2Bt78E9nX336opp70oEYUcA2rQJV5F9fHCABkdLGi8FYv0aCaa4sWZ749A-Uq6X_6D4_Oay9zc/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25292.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxlSK_IpB1Ke54aXh89dAngJbQz2N7R5lOVuGATesQFjkn1_1E0x9e4msznwtx1dTfquJW-LgXnQ9e_HKs3TkwAo7iPRmv4Y1qbfvLNmpe5DGHXKmqu3qEpzfSag3gt4sGUw2iRym39Eon/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25293.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxlSK_IpB1Ke54aXh89dAngJbQz2N7R5lOVuGATesQFjkn1_1E0x9e4msznwtx1dTfquJW-LgXnQ9e_HKs3TkwAo7iPRmv4Y1qbfvLNmpe5DGHXKmqu3qEpzfSag3gt4sGUw2iRym39Eon/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25293.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgH5qLCn9T4aTOQrHKmoMVe9K9xg7wP-pDzwfvqUsk5rwzXyemIMOIAeBYWXXctGQ0BthpdFg11IiGp1GiFYCjs-yLG75eCqUuT7KLOoImkifLXyN6PQebO5LnZ4RubgsP6ixS8ETSXrlWA/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25294.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgH5qLCn9T4aTOQrHKmoMVe9K9xg7wP-pDzwfvqUsk5rwzXyemIMOIAeBYWXXctGQ0BthpdFg11IiGp1GiFYCjs-yLG75eCqUuT7KLOoImkifLXyN6PQebO5LnZ4RubgsP6ixS8ETSXrlWA/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25294.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjejtQFO6_2XYx97NReZeStsjHLGPZ0eY9wGQtZ_wTaH2yJ06AP90nWzFVoUUxYC8X4IMXAKi23o4ICm6UfIEjiK8iJS0NOaL5LlX4Dqs_vJSypqahifM_nevYI8s21iD53yrkAZ9G4rEFz/s1600/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25295.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjejtQFO6_2XYx97NReZeStsjHLGPZ0eY9wGQtZ_wTaH2yJ06AP90nWzFVoUUxYC8X4IMXAKi23o4ICm6UfIEjiK8iJS0NOaL5LlX4Dqs_vJSypqahifM_nevYI8s21iD53yrkAZ9G4rEFz/s640/2011_28_05+%2528Udomsuk+Food+Market%25295.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a>, o tym jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skoczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-63937420091891091972011-05-24T14:29:00.000+02:002013-05-20T04:40:48.906+02:00Tama<!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:PunctuationKerning/> <w:ValidateAgainstSchemas/> <w:SaveIfXMLInvalid>false</w:SaveIfXMLInvalid> <w:IgnoreMixedContent>false</w:IgnoreMixedContent> <w:AlwaysShowPlaceholderText>false</w:AlwaysShowPlaceholderText> <w:Compatibility> <w:BreakWrappedTables/> <w:SnapToGridInCell/> <w:ApplyBreakingRules/> <w:WrapTextWithPunct/> <w:UseAsianBreakRules/> <w:DontGrowAutofit/> </w:Compatibility> <w:BrowserLevel>MicrosoftInternetExplorer4</w:BrowserLevel> </w:WordDocument> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 9]><xml> <w:LatentStyles DefLockedState="false" LatentStyleCount="156"> </w:LatentStyles> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]> <style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:"Table Normal";
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}
</style> <![endif]--> <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3DCNqtYk58XlWcqbp-tpCITPgM7ijYlS2tnwM0xhyzJ5iiYchRGq2SWHfQ4G2RoUl6raZY4Gpe1r5eXd0iJDoO_6d7FWB0pIYqKgIrenErav3KKGTUbazvJTckf8D5GhsTwiUtM_JCNoR/s1600/FOOD.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3DCNqtYk58XlWcqbp-tpCITPgM7ijYlS2tnwM0xhyzJ5iiYchRGq2SWHfQ4G2RoUl6raZY4Gpe1r5eXd0iJDoO_6d7FWB0pIYqKgIrenErav3KKGTUbazvJTckf8D5GhsTwiUtM_JCNoR/s1600/FOOD.jpg" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"> Gdy pakowałem walizę i ruszałem do Tajlandii byłem przekonany, że ten blog pęknie w szwach. W końcu podróżowanie to w dużej mierze smakowanie a każdy nowy kraj to setki nowych potraw. , codzienne kulinarne odkrycia. Tym bardziej w miejscu takim jak Tajlandia, gdzie jedzenie jest wszędzie, o każdej porze dnia i nocy i niemal nigdy nie rozczarowuje. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">I rzeczywiście, od kiedy 4 miesiące temu wylądowałem w Bangkoku nie przestaję rozpływać się w zachwytach nad tym co znajduję na talerzu. Wystarczy kilka kroków w dowolnym kierunku by trafić na kolejny przysmak, któremu nie sposób się oprzeć. Buchające parą kotły z zupami, gary pełne zawiesistych potrawek, skwierczące na grillach mięsa. Ryby i owoce morza, trawa cytrynowa i papryczki chili, ryż w dziesiątkach wcieleń i nudle we pełnej palecie kształtów. Oczy wychodzą z orbit, ślinianki przechodzą w podwyższony stan gotowości, nadmiar w czystej formie. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">A jednak na blogu cisza, nic się nie dzieje. Główną i skuteczną tamę dla potoku słów stanowi bariera językowa. Jak tu bowiem pisać o jedzeniu, gdy człowiek nie ma pojęcia co je? Jak opisać danie , skoro nie zna się jego imienia i nie wie się co się w nim kryje? Nie bardzo mam jak zapytać, ciężko mi też przeczytać bo tutejszy alfabet podobny jest do niczego a poza tym większość ulicznych knajp, w których się stołuję nie dysponuje niczym w rodzaju menu. Jedzenie zamawiam przy pomocy palca, wskazując sprzedawcom na co mam ochotę. Przy stole podglądam tutejszych, podpatruję z czym co się je, przy pomocy jakich narzędzi i w towarzystwie jakich przypraw. Do zupy zasiadam z pałeczkami w dłoniach i posypuję ją cukrem, mango dzielę na pół i kroję w zgrabną kostkę paroma precyzyjnymi ruchami noża, nie obruszam się już na widok kilku łyżek słodkiego skondensowanego mleka lądujących w mojej porannej kawie. Gdy coś mi nie smakuje (sytuacja ekstremalnie rzadka) po prostu odstawiam to na bok i zamawiam coś innego – w końcu rzadko co kosztuje tu więcej niż 5zł.Gdy czasami nudzą mi się smaki tajskie, jadę do dzielnicy Chińskiej lub<a href="http://skokwbok.blogspot.com/2011/05/mikrokosmos.html"> Indyjskiej</a>, gdy tęskno mi za domem gotuję makaron z czosnkiem i pomidorami. A w chwilach słabości wpadam do klimatyzowanego McDonaldsa i pochłaniam frytki z sosem chili.</span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Jedzenie jest tu tak wszechobecne i różnorodne, że nie ma czasu o nim myśleć, trzeba je jeść, cieszyć się nim. Więc nie myślę, nie piszę, smakuję. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Jednak kłopoty językowe nie były przeciez jedynym powodem milczenia. Równie ważny jest brak czasu – ostatnie 4 miesiące to prawdziwy galop wydarzeń, kaskada zmian, seria dni zupełnie do siebie nie podobnych. W tym szaleństwie ciężko o metodę, tym bardziej ciężko o czas na blogowanie. </span><span lang="PL">(mam nadzieję) </span><span lang="PL">Tymczasowo zarzuciłem <a href="http://xn--%28mam%20nadziej%29-5rc/">pisanie o winie</a>, skoncentrowałem się na <a href="http://skokwbok.blogspot.com/">pisaniu o podróżach</a>, pisanie o jedzeniu wciąż odkładam na później. Ale to właśnie się zmienia. A to dlatego, że wyhamowuję, na jakiś czas osiadam, wyrabiam sobie codzienną rutynę. I postaram się w niej znaleźć miejsce na tego bloga. Bo jest, oj jest o czym pisać. </span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-550833672940262752011-02-20T10:05:00.000+01:002013-05-20T04:41:12.241+02:00Bananana!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirmv96TIy9r490G0tQjACn431gmm9PjIu4tLxnu_QPAYRsYecb2XjTiHvhPvJ60EuJVOJXzTm3W39vmuEs7_4j5HCpQhNAbaoBYLbyawaVYANsIR5UokKnq2SscHjsUpc0uMBov2d7alpB/s1600/bananana.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirmv96TIy9r490G0tQjACn431gmm9PjIu4tLxnu_QPAYRsYecb2XjTiHvhPvJ60EuJVOJXzTm3W39vmuEs7_4j5HCpQhNAbaoBYLbyawaVYANsIR5UokKnq2SscHjsUpc0uMBov2d7alpB/s640/bananana.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
W zamierzchłych czasach na dobuzi ukazał się już<a href="http://dobuzi.blogspot.com/2010/01/pancake-is-master.html"> tekst o tajskich naleśnikach</a> bananowych. Ale o rzeczach dobrych można pisać wiele razy więc pozwolę sobie na powtórkę. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Panie i panowie – oto jeden z najpopularniejszych ulicznych deserów w Tajlandii. Obok świeżych owoców i smażonych bananów to właśnie naleśniki z bananami królują na tutejszych chodnikach, rogach i skwerkach. W pobliżu mojego lokum przygotowuje je pochodzący z Birmy Tulip. Niestety niczego więcej nie udało mi się o nim dowiedzieć, on nie zna ani słowa po angielsku, ja po tajsku na razie umiem się przywitać, podziękować i policzyć do pięciu. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Tulip pojawia się na rogu pod 7eleven codziennie o tej samej porze, staje za swoim wózkiem i zaczyna pracę. W menu jego mini baru nie znajdziesz wymysłów takich jak w naleśnikarniach z Khao San Road, nie ma tu czekolady, polew owocowych, posypek z migdałów. Jest za to to co najlepsze, klasyka, tajskie naleśnik z jajkiem, bananami i z polewą ze słodkiego, skondensowanego mleka. Za to najbardziej wymyślne z jego dań płaci się 25 Bahtów. Płacąc o 10 mniej przyjdzie nam zrezygnować z polewy, za cenę 10 Bahtów dostaniemy naleśnik pusty w środku – zaskakująco popularny wśród mieszkańców tych okolic. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Oglądanie Tulipa przy pracy to prawdziwa przyjemność – płynne ruchy, precyzja no i fantastyczne rezultaty. Uprzednio przygotowane kulki ciasta zmieniają się w jego dłoniach w cieniutkie placki, ostrze jego noża w zawrotnym tempie tnie banana w cieniutkie plasterki, ręka delikatnie rozprowadza po cieście jajko. To wszystko ląduje na rozgrzanej, naoliwionej blasze, jeszcze kilka ruchów specjalną łopatką, odsączanie zbędnego tłuszczu i naleśnik jest gotów do podania. Pocięty w zgrabne kwadraciki, polany słodkim mlekiem i posypmy cukrem ląduje na plastikowej tacce. Za sztućce posłużą dwie wykałaczki. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jest tłusto, jest słodko, jest wybornie. W towarzystwie skondensowanego mleka i białego cukru banan staje się przyjemnie kwaskowaty, ciasto rozkosznie chrupie, rozpuszczone masło głaszcze podniebienie. Absolutna perfekcja. A jeśli dzień wcześniej przesadziło się w piwem naleśnik bananowy zmienia się w perfekcyjne danie na kaca – ból głowy mija jak ręką odjął. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-1564566204923407472011-02-14T16:34:00.000+01:002013-05-20T04:41:28.518+02:00Prawie najlepsze danie na świecie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvx3O8jOdL2lQmKHMfmyrH5kQP5IsJNV-ietNU6bPsTZWptOvbfgo5fHnXyqp2Zb748Ubz-h21G3y5yZ5GvXKw3GVklCWcV9lkFPQ2-JPduUUbRQ1puWyRlQM4zWO3GXTizPSBDd6BRZw3/s1600/noodle+soup.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvx3O8jOdL2lQmKHMfmyrH5kQP5IsJNV-ietNU6bPsTZWptOvbfgo5fHnXyqp2Zb748Ubz-h21G3y5yZ5GvXKw3GVklCWcV9lkFPQ2-JPduUUbRQ1puWyRlQM4zWO3GXTizPSBDd6BRZw3/s1600/noodle+soup.jpg" /></a></div><br />
Gdybym miał wybrać jedno danie, które miałbym jeść do końca życia, byłoby to...spaghetti. Ale mniejsza z nim. Ważne, że zaraz na drugiej pozycji uplasowałaby się tajska zupa. Dzisiaj o niej. <br />
<br />
Zacząć należy od tego, że sformułowanie „tajska zupa” to godne pogardy uogólnienie, chyb nawet większe niż „polska zupa”. Tu, w Tajlandii, zupa nie jedno ma imię. O nazwach i imionach jednak dziś nie napiszę bo po tajsku jak na razie złapałem jedno słowo a ich (swoją drogą pięknego) alfabetu nawet nie będę próbował rozszyfrować. Skupmy się zatem na opisach i wrażeniach smakowych. <br />
<br />
Tajska zupa może opierać się na mleku kokosowym, trawie cytrynowej i chili, kombinacji skutkującej powstaniem uwodzicielskiej, słodko, kwaśno ostrej mieszanki. Do tej kategorii zaliczyć można słynną zupę Dom Yam, choć niektórzy twierdzą, że to już nie tyle zupa to curry. Za taką klasyfikacją przemawia fakt, że Dom Yam podaje się z ryżem. Tyle, że o tych sytych, mętnych zupach też nie będę dziś pisał. A to dlatego, że nie serwuje się ich tu na ulicy, a od przyjazdu do Tajlandii, żywię się tylko tam.<br />
<br />
Uliczną tajską zupę najprościej przyrównać bo rosołu z makaronem, tym w gruncie rzeczy jest. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Wywar jest tu niezwykle aromatyczny, pachnący kolendrą, limonką, anyżem. Inny jest też makaron, bo ryżowy. Zamawianie zupy zaczynamy od wyboru tego właśnie – dostępnych jest kilka grubości i kształtów – od cienkich jak włos nitek po duże, płaskie kluski. Następnie wskazujemy palcem (lub oznajmiamy czystą tajszczyzną) jakie mięso ma pływać w naszej zupie. Przeważnie do wyboru jest kurczak i wieprzowina, czasami wołowina lub owoce morza. Dokonawszy zamówieni siadamy na maleńkim plastikowym taboreciku przy chybotliwym metalowym stoliczku i czekamy minutę czy dwie aż wyląduje przed nami wysłużona, plastikowa miska z zupą. Danie je się jednocześnie pałeczkami i charakterystyczną, metalową łyżką. Jednak zanim zabierzemy się do jedzenia, zupę trzeba doprawić. Tu do wyboru mamy kilka opcji – przeważnie jest to chili suszone, chili marynowane w occie, czasami pasta chili, częściej cukier, sos rybny i pokruszone orzeszki ziemne. Dodajemy ostrożnie, po szczypcie, żeby nie przedobrzyć bo zupa przeważnie sama w sobie jest już ostra. Ja najbardziej lubię te zupo-dajnie, gdzie obok przypraw stoi jeszcze miska z zieleniną – kiełkami, liśćmi bazylii, i innymi, nieznanymi mi z nazwy przedstawicielami świata roślin. <br />
<br />
Łyżką pijemy gorący bulion, pałeczkami jemy makaron. Tymi samymi pałeczkami nakładamy na łyżkę mięso i dodatki i przy pomocy tejże ładujemy je do buzi. Nie wiem dlaczego, tak wynika z moich obserwacji Tajów stołujących się na ulicach. <br />
<br />
Gorąco jest dookoła, gorąca jest też zupa, wrażenie potęguje jeszcze ostrość chili. Efekt? Natychmiastowa ochłoda! Pot występuje na czoło, płynie po plecach i zgrzanemu franagowi (tak wołają Tajowie na obcych, nie Tajów) robi się chłodniej. To naprawdę działa! Wystarczy jedna miska a w człowieka wstępują nowe siły i orzeźwienie. I to wszystko za 30 Bathów czyli jakieś 3zł.<br />
<br />
Wcieleń tajskiego rosołu jest nieskończenie wiele. Inne dodatki trafią nam się w Bangkockim China Town (czasami lepiej nie widzieć i nie pytać jakie), inne na jednej z wysp morza Andamańskiego. Ja wiem jednak jedno – jeszcze nigdy, ale to nigdy się na tym daniu nie zawiodłem. Za każdym razem smakuje inaczej, ale za każdym równie wspaniale.
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-27399761862843316952011-02-03T18:40:00.000+01:002013-05-20T04:41:52.583+02:00Do Buzi w "Podróżach"<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: left;">
W Marcowym numerze magazynu Podróże ukaże się mój materiał zdjęciowo-tekstowy z połowu krabów w Irlandii. Premiera na DoBuzi już dzisiaj. </div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
<iframe height="247px" src="http://issuu.com/czako/docs/morskielowy?mode=a_p&wmode=0" width="420px"></iframe></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-89781352715916143632010-12-11T19:56:00.002+01:002013-05-20T04:42:08.174+02:00Morskie opowieści<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilPrl_Q0uW9WZmiJN4SU1QZYyi4GGPHRRu4QJa5qUvgJQECzGOUAEyN3GaVIR0AIgtEqwDv7nxPhiY8OPrFgvvOtrEBVHBbtBIXdTKkeMhEU3KIhddjqEANendCZlrd_8NV1GdqwWZxh6M/s1600/morze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilPrl_Q0uW9WZmiJN4SU1QZYyi4GGPHRRu4QJa5qUvgJQECzGOUAEyN3GaVIR0AIgtEqwDv7nxPhiY8OPrFgvvOtrEBVHBbtBIXdTKkeMhEU3KIhddjqEANendCZlrd_8NV1GdqwWZxh6M/s640/morze.jpg" width="640" /></a></div><br />
Na start banał – kocham morze. Za przestrzeń, za pozorny spokój. Za zmienność nastrojów. Bo że może jest kobietą nie mam wątpliwości. Najpierw wdzięczy się rytmicznym falowaniem, kusi obietnicą przygody, chwilę później kipi wściekle okazując swoje niezadowolenie. <br />
<br />
Oglądane z lądu działa z magnetyczną siłą za każdym razem wywołując u mnie potrzebę podróży. Oglądane z morza jest onieśmielające, czasem straszne. To wrażenie ogromnej pustki tuż pod dnem żaglówki często nie dawało mi spokoju w czasie długich rejsów po Bałtyku czy Morzu Północnym.<br />
<br />
Tyle, że ta pustka to ułuda, fikcja, maskarada. Morze jest skryte, zamknięte w sobie, dobrze się kamufluje. Trochę poszumi, mrugnie tym swoim zielono niebieskim okiem, obliże słone wargi błękitnym językiem, czasem wypluje kilka muszelek i…nic, tajemnica. <br />
<br />
Tymczasem tam gdzie zdaje się nie być niczego, tętni życie. W pozornie pustym błękicie trwa barwna parada gatunków, wieczne żerowanie, taniec godowy. I żeby przekonać się jak wygląda podmorska rzeczywistość nie trzeba oglądać programów przyrodniczych w TV, wystarczy wizyta na targowisku rybnym czy w hipermarketowym dziale z owocami morza. <br />
<br />
Jakaż tu panuje różnorodność! Błyszczą srebra i złota, w oczy kłują soczyste pomarańcze i parzące czerwienie, piętrzą się odcienie zieleni, wszelkie możliwe wcielenia błękitów, brązów, szarości. Pod palcami ślizgają się gładkie skóry, szorstkie łuski, w opuszki kłują płetwy, szczypce, kolce. I wszystko to wyrwane z pustki, z tego wielkiego błękitu? Za każdym razem nie mogę wyjść ze zdumienia.<br />
<br />
Odwiedzając niedawno przyjaciół w Irlandii miałem okazję spojrzeć na morze ( i na stoisko rybne) z nowej perspektywy – z pokładu rybackiego kutra. Mój gospodarz, Garrett, na pokładach wielkich statków handlowych opłynął cały świat. Zajęło mu to dobrych kilka lat aż wreszcie wrócił do rodzinnej wsi, kupił kuter i zaczął zarabiać na życie łowiąc kraby, krewetki i inne morskie stworzenia. <br />
<br />
Oglądanie go przy pracy sprawiało mi ogromną przyjemność. Mimo, że robota jest cholernie ciężka (o czym przekonałem się na własnej skórze) Garrett wykonywał ją z niesamowitą pasją, wkładając w to co robi całe serce. Właściwy człowiek we właściwym miejscu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6L9BafNWfFoT_SPy_tRfWcuoo4LygQJbtybCnUVf1nZDZXeeYKGCOFO2JC_EvU2Zo-6pxI9tTg6ybBjxD_w54XxNOrHxEGPqiz8IQNcNRXefrvjNzrHK1nFh4qYhxHriT07wYHz1fvPuQ/s1600/praca+na+kutrze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6L9BafNWfFoT_SPy_tRfWcuoo4LygQJbtybCnUVf1nZDZXeeYKGCOFO2JC_EvU2Zo-6pxI9tTg6ybBjxD_w54XxNOrHxEGPqiz8IQNcNRXefrvjNzrHK1nFh4qYhxHriT07wYHz1fvPuQ/s640/praca+na+kutrze.jpg" width="640" /></a></div><br />
Sama praca jest dość monotonna – najpierw wyciąganie pułapek karbowych z wody przy pomocy mechanicznego kołowrotu, potem selekcja krabów, które dały się schwytać. Za małe lądują z powrotem w oceanie, duże w specjalnych skrzynkach. Czynność ta wymaga sporej wprawy i ostrożności – zdezorientowany krab może mocno skaleczyć swoimi potężnymi szczypcami. Następnie w pustych pułapkach uzupełnia się brakującą przynętę, którą stanowią pocięte na zjadliwe fragmenty małe rekiny gatunku zwanego Dog Fish (gnijące, ociekające śluzem cuchnące kawałki). Tak przygotowane pułapki lądują na rufie kutra a następnie grupami, po 25 sztuk, z powrotem w wodzie. I tak w kółko, 10, 15, 20 lin z pułapkami dziennie, wszystko na rozkołysanym oceanie, przy nieustającym akompaniamencie wrzeszczących mew liczących na jakieś resztki. <br />
<br />
Po łowach kuter wraca do portu gdzie czeka już a niego furgonetka z pobliskiej fabryki owoców morza. Za kilogram kraba rybak dostaje około 1 euro. Łup bywa różny, czasem 200kg (słabo) czasem 350 (już nieźle), bywa, że i 500 (całkiem dobrze). Nasze skrzynki zapełniały się szybko więc kilka dorodnych sztuk udało nam się zabrać do domu i zrobić z nich sałatkę karbową. <br />
<br />
Jej przygotowanie należy zacząć od obgotowania krabów w osolonej wodzie. Wystarczy kilka minut. Potem, najlepiej w miejscu, którego nie będziemy musieli sprzątać (na podwórzu) oddzielamy to co jadalne od pancerza – tępą stroną noża uderzamy w krabie szczypce i wydłubujemy białe, pachnące morską wodą mięso. Gdy uzbiera się go już godna ilość ląduje ono w misce wraz z posiekaną cebulą, pokrojoną w kostkę papryką i awokado, garścią świeżego kopru i sporą łyżką majonezu. Podana z białym pieczywem i lampką Muscadeta, doprawiona do smaku obolałymi mięśniami i świadomością wysiłku jaki włożyło się w zdobycie głównego składnika, smakuje najlepiej. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiboofIAbylOwwUrIh7vrkMJ6EB8blLH9b02hdW0cwIVV4F3XoU1Uk1MIn9KY8OiCDE2BshE4Ync9bW7-k5p6IVnowKcQbZJribAezveJpTlg7PlcwpaRJ5jQOe5z3gw6o9TJDK2aqWAuDZ/s1600/kraby.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiboofIAbylOwwUrIh7vrkMJ6EB8blLH9b02hdW0cwIVV4F3XoU1Uk1MIn9KY8OiCDE2BshE4Ync9bW7-k5p6IVnowKcQbZJribAezveJpTlg7PlcwpaRJ5jQOe5z3gw6o9TJDK2aqWAuDZ/s640/kraby.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-21368093670977531282010-11-30T18:54:00.001+01:002013-05-20T04:44:36.052+02:00Ukryty skarb<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8nhGELzV9cTUvYvBx7cZK4IPDsTRnZaaSMuSyFk1XwXpRhCB9NszO3fe2oDGeQeJupv82xCfN_tZiiMhu19ZOFWokxOEQVCnJFw3QtoR_JOyrZuXB2UVLeETFM1q1xHETtTvBldb-yNBM/s1600/kilcro+food.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8nhGELzV9cTUvYvBx7cZK4IPDsTRnZaaSMuSyFk1XwXpRhCB9NszO3fe2oDGeQeJupv82xCfN_tZiiMhu19ZOFWokxOEQVCnJFw3QtoR_JOyrZuXB2UVLeETFM1q1xHETtTvBldb-yNBM/s640/kilcro+food.jpg" width="640" /></a></div>
Wyobraźcie sobie wioskę na krańcu świata. Dostać tu można się tylko wąską, krętą dróżką biegnąca wśród zielono brunatnych pagórków. Autobus przemyka tędy dwa razy w tygodniu. Wokół szumi ocean. Już? Właśnie wyobraziliście sobie położoną w irlandzkim hrabstwie Cork miejscowość Kilcrohane. Miejscowość, w której niedawno skryłem się przed życiowym sztormem.<br />
<br />
Są tu dwa puby (nad jednym z nich był kiedyś hotelik ale właścicielka zamurowała wejście twierdząc, że na strychu straszy), jeden sklepik, jedna restauracja. Jest też pomalowana na niebiesko szkoła i zapełniający się co niedzielę ludźmi kościółek. Oba Puby zapełniają się ludźmi również w dni powszednie za to sklepik przeważnie jest pusty. Z panującego tu półmroku wyłaniają się słoiki z marmoladą pomarańczową, wyblakłe pocztówki, lodówki z nabiałem, kilka butelek wina.<br />
<br />
Dużo tego nie ma – jakiś Merlot z południa Francji, Pinot Grigio z nowego świata. Zresztą wino piją tu turyści a tych jesienią nie ma zbyt wielu. Sam też przyjechałem tu raczej pić piwo dlatego już zbierałem się do wyjścia gdy kątem oka dostrzegłem jeszcze kilka flaszek, stojących na bocznej, niepozornej półce. Podszedłem, przetarłem etykietkę pierwszej butelki z brzegu i… przetarłem oczy ze zdziwienia. Trzymałem w dłoniach Chateau Latour rocznik 1967.<br />
<br />
No jak? No skąd? Tutaj, na końcu świata, takie wino? Z nieco rozdziawiona gębą zacząłem oglądać kolejne butelki. Na Latour się nie skończyło. Obok znalazłem Chateau Haut-Brion rocznik 1968 (x2), kombinerki, Haut-Brion 1958 (x2), mocno wiekowe Chassagne Montrachet oraz palnik acetylenowy.<br />
<br />
Po rozmowie z właścicielką sklepu, Marią O’Mahony, okazało się, że wina stoją tu, w tych niegodnych warunkach, od późnych lat 80-tych i że co gorsza wszystkie są prawdopodobnie zepsute. Trafiły tutaj z piwnicy przyjaciela rodziny, w której tym podobnych skarbów jest znacznie więcej. Niestety akurat tych kilka butelek padło ofiarą mrozu a ich kilkanaście koleżanek z tej samej, feralnej skrzynki nie nadawało się do picia – można nimi było co najwyżej doprawić sałatkę. Tą zresztą pani Maria obiecała przyrządzić gdy następnym razem trafię do Kilcrohane.Winegret na bazie bordoskiego Premier Cru? Wrócę na pewno!<br />
<br />
Ale nie tyko dlatego. Kilcrohane i bez tych win okazało się niezwykłym miejscem. Gdy pada tu deszcz to leje jak z cebra ale gdy świeci słońce na niebie natychmiast pojawia się tęcza, albo dwie. Gdy wieje wiatr to niemal nie da się ustać na nogach ale gdy jest cisza to nie słychać zupełnie nic a jeziorka wśród pagórków odbijają błękit nieba jak kryształowe lustra. Klify, ocean, zielone wzgórza – tutejsze widoki zachwycają. Zachwycają też ludzie, którzy gdy pracują to ciężko, gdy pija to dużo a gdy jedzą to tłusto. Takiej jagnięciny jak w domu Anki i Garretta, przyjaciół, u których mieszkałem, nie jadłem jeszcze nigdy. Tak świeżych krabów jak te, które sam wyłowiłem z oceanu na kutrze mojego gospodarza - też nie. Sałatki krabowe, lamb chops, shepards pie, własnoręcznie uśmiercone krewetki – to tutejszy standard a w każdym razie nie jedzenie od święta.<br />
<br />
Nic więc dziwnego, że powrocie do domu waga pokazywała mi, że jestem o parę kilo cięższy. Ważne, że w duchu czuję się znacznie lżejszy. I gotów na następną wyprawę. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhDFOAb9aNkItbIDq_lKUvCVAHQbySKkLwx8Njvfgv7In_oyrgTx4w7xKY190-GvONPzfMavKIc7XoZd9KflfA0Au7samxBL-8HWJIByNQNDnuZ2p71hE9-SoeuMLS3rJxtpXWQC3f2ewr/s1600/postcard1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhDFOAb9aNkItbIDq_lKUvCVAHQbySKkLwx8Njvfgv7In_oyrgTx4w7xKY190-GvONPzfMavKIc7XoZd9KflfA0Au7samxBL-8HWJIByNQNDnuZ2p71hE9-SoeuMLS3rJxtpXWQC3f2ewr/s640/postcard1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-59502118825575213082010-10-26T17:20:00.004+02:002013-05-20T04:45:05.873+02:00Przepoczwarzanie cebuli – francuska zupa cebulowa<m:smallfrac m:val="off"> <m:dispdef> <m:lmargin m:val="0"> <m:rmargin m:val="0"> <m:defjc m:val="centerGroup"> <m:wrapindent m:val="1440"> <m:intlim m:val="subSup"> <m:narylim m:val="undOvr"> </m:narylim></m:intlim> </m:wrapindent> </m:defjc></m:rmargin></m:lmargin></m:dispdef></m:smallfrac><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiyoNjrW8bKymdSPT9YNfnRCdULCmf6Uel9JkieG2_jTMs0ShwMR77QnITMIp9dnOoiF-K9aUs_A4p79RXqenu5ts0Ou8ONKzVX8_Rzkj1om_SjyR1kja_kYhGyFIPUBGNMpA4E0SF3Ivd/s1600/zupa1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiyoNjrW8bKymdSPT9YNfnRCdULCmf6Uel9JkieG2_jTMs0ShwMR77QnITMIp9dnOoiF-K9aUs_A4p79RXqenu5ts0Ou8ONKzVX8_Rzkj1om_SjyR1kja_kYhGyFIPUBGNMpA4E0SF3Ivd/s640/zupa1.jpg" width="640" /></a></div>
Żaden ze mnie góral, gdy pogoda się zmienia nie łupie mnie w krzyżu. A jednak wpływu aury na swój nastrój wyprzeć się nie mogę. I gdy za oknem robi się szaro (O! Właśnie zaczął sypać grad…) zmienia mi się smak. W odstawkę idą sałatki i świeże warzywa, chłodniki i białe wina. Na ich miejsce wkraczają ciężkie wojska – cukry i tłuszcza, dania smażone i duszone, wysoko przetworzone.<br />
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
W ogóle do kuchni można podejść na dwa sposoby – po włosku czyli możliwe naturalnie, przy minimalnej ingerencji. Wtedy świeżutki pomidor pokrojony w plasterki i skropiony oliwą z oliwek staje się frykasem, garstka makaronu z dwuskładnikowym sosem przyprawia o zawrót głowy. Drugie podejście jest jakby bardziej francuskie – tu dania na stole w niczym nie przypominają tego, z czego w pierwszej kolejności powstały. Zmieniają kształt, konsystencję, teksturę. Z jednej strony naturalizm, z drugiej wyrafinowanie i artyzm. I jesienno zimowa kuchnia należy na mój gust do tej drugiej kategorii. Podobnie jak francuska zupa cebulowa, o której teraz.</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
Zaczyna się wszystko od kilku dorodnych, żółtozłotych cebul. Roniąc łzy siekamy je na cieniutkie krążki. Te wrzucamy do garnka o grubym dnie, w którym zdarzyła się już rozpuścić łyżka masła, po czym dusimy. Długo i namiętnie od czasu mieszając i zeskrobując z dna tworzącą się tam cebulową warstwę. Wszystko to ma na celu przepoczwarzenie cebuli z szorstkiej i ostrej i łagodną i słodką. Aby przyspieszyć karmelizację można do gara dodać łyżeczkę cukru jednak tak czy inaczej duszenie powinno potrwać co najmniej godzinę – zupa ze zdjęć dusiła się na małym ogniu godzin trzy a nawet cztery.<br />
<span style="color: white;">.</span> </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
Gdy zawartość gara osiągnie porządny kolor – ciemnobrązowy, karmelowy, jesienny – dodajemy szklankę białego wina. (widziałem przepisy, w który wino zastępowane sherry lub whiskey ale przy takim wyborze zupa przestaje by francuska). Nie zdejmując z gazu mieszamy, wyskrobujemy dno by następnie dolać do wywaru <a href="http://dobuzi.blogspot.com/2010/10/grunt-to-podstawa.html">litr bulionu wołowego (w miarę możliwości domowego)</a>, łyżeczkę suszonego tymianku, dwa liście laurowe, szczyptę soli. Przykrywamy, podkręcamy ogień i doprowadzamy do wrzenia po czym na już zmniejszonym płomieniu dusimy przez kolejnych 30 minut.<br />
. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
Zamiast jednak stać nad garem z założonymi rękami (a pokusa jest wielka bo zapachy spod pokrywki potrafią największego choleryka wprowadzić w letarg) bierzemy się za przygotowanie grzanek. Na spodeczek wylewamy porcję oliwy, dorzucamy do niej dwa rozgniecione ząbki czosnku, szczyptę soli i w takiej miksturze maczamy kromki bagietki lub innej pszennej bułki. Te, posypane obficie żółtym serem (Francuzi postawiliby na Gruyere) lądują na blasze w piekarniku gdzie ulegają zarumienieniu. W oryginale robi się to nieco inaczej – grzanki, jeszcze bez sera, wrzuca się do żaroodpornych miseczek wypełnionych zupą i dopiero tam posypuje serem a następnie wstawia do piekarnika by ser roztopić. Ja jednak nie mam w domu przeznaczonych do piekarnika misek wiec dopiąłem swego na skróty.</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Zupę zjadamy gorąca, posypana tymiankiem, dosolona do smaku. Można zagryźć kawałkiem bagietki. Efekt jest oszałamiający – zapach wina i słodkiej cebuli wiruje w nosie, na podniebieniu osiada słodycz i miękkość, w serce wlewa się błogość, jesień staje się znośna. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIRNkcJZn-44WT4abWZ3Js_rZzUDydhu65SbGxsB7wx0V_HMyJxW_h68U3skafl4rEPbQq9TMz9_r3J8GQFwgFJj7ApYQoVkgXSmbO6r6v3sK5u_r23Zex36ezQ2QgbLvDaFvqSQP6_nt-/s1600/zupa+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIRNkcJZn-44WT4abWZ3Js_rZzUDydhu65SbGxsB7wx0V_HMyJxW_h68U3skafl4rEPbQq9TMz9_r3J8GQFwgFJj7ApYQoVkgXSmbO6r6v3sK5u_r23Zex36ezQ2QgbLvDaFvqSQP6_nt-/s640/zupa+2.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
Składniki: 5 słodkich cebul, łyżka masła, 1l bulionu wołowego, szklanka białego wina łyżeczka cukru, łyżeczka tymianku, szczypta soli. Grzanki: bagietka, oliwa z oliwek, 2 ząbki czosnku, kostka żółtego sera.</div>
<div class="MsoNormal">
<br />
<a href="http://iwines.blogspot.com/">Do popicia:</a> wino do zupy? A kto mi zabroni? Na przykład lampkę aromatycznego ,wytrawnego <a href="http://iwines.blogspot.com/2007/10/leyenda-sherry-oloroso.html">sherry </a></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-28537038468232285702010-10-18T17:39:00.003+02:002013-05-20T04:45:21.761+02:00Grunt to podstawa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjI1EyEjTVRWiZDv-CCnk0iV4lJo_YlacKyGLVYH3nEnIJ-Xod7E_WUltJ9s4aQ9ISq1QGxGqMsAc6PTEUbEjHBA4zIOxIFeSPhBbcM7UlbNp2RmC2chWiixjqjmlPbrhlQU9Z6PTdocwuO/s1600/bulion+baza.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjI1EyEjTVRWiZDv-CCnk0iV4lJo_YlacKyGLVYH3nEnIJ-Xod7E_WUltJ9s4aQ9ISq1QGxGqMsAc6PTEUbEjHBA4zIOxIFeSPhBbcM7UlbNp2RmC2chWiixjqjmlPbrhlQU9Z6PTdocwuO/s640/bulion+baza.jpg" width="640" /></a></div><br />
Tak jak z celem mija się budowa zamku na piasku tak zupa nie może się udać bez dobrej bazy. A tą jak świat światem stanowi aromatyczny wywar, esencja smaku, krótko mówiąc – bulion. On tym dla zupy czym Piotr dla kościoła – skałą, opoką, fundamentem. Jasne, można pójść na łatwiznę, wrzucić do gara kostkę i skoncentrować się na innych przyjemnościach. Ale jeśli gotowanie nie jest dla nas tylko drogą do celu ale celem samym w sobie, to warto bulion zrobić samodzielnie. <br />
<br />
Korzyści z takiego wyboru jest wiele. Po pierwsze sama czynność przywodzi na myśl rytuały, jakie czarnoksiężnicy i czarownicy odprawiali niegdyś nad kipiącymi kotłami. Mieszanie drewnianą łychą w garze, lądujące w wywarze tajemne składniki, buchająca w okap para – to wszystko ma swój nieodparty urok. Po drugie aromat, który rozchodzi się po domu – najbardziej domowy z zapachów, wypełniający w zamierzchłych czasach kuchnie babć naszych babć. Wreszcie – efekt naszej pracy, wspaniała, zawiesista, intensywnie pachnąca mikstura. Kostka instant zawstydzona chowa się w szafce ustępując miejsca królowi zupy - domowemu bulionowi .<br />
<br />
Tak jak zupa swój początek bierze w wywarze, tak wywar bije z kości – w moim przypadku ciężkiej, przysadzistej kości cielęcej. Mięsa młodego wołu ci u mnie dostatek – zamrażarka pęka w szwach. Wszystko za sprawą mieszkającej pod Krakowem babci, która doskwierającą jej samotność leczy hodując całe stada zwierząt a za których raz na jakiś czas jakaś dorodna sztuka pada łupem rzeźnika.<br />
<br />
Rzeczoną kość należy na półgodziny wstawić do nagrzanego piekarnika i zarumienić. Towarzyszyć jej mogą inne składniki bulionu – marchew, kawałek selera, korzeń pietruszki, pokrojona w ćwiartki cebula. Gdy wszystko to się ładnie opiecze wlewamy do naczynia szklankę wody i zostawiamy jeszcze kilka minut na ruszcie. Następnie przerzucamy zawartość duchówki do gara – nie byle garnuszka czy marnego rondla - do prawdziwego kotła. Dno naczynia do pieczenia wyskrobujemy szpatułka i to co się uzbiera dodajemy do mięsa z jarzynami. Zalewamy wszystko wodą, dodajemy kilka listków laurowych, łyżeczkę soli, pół łyżeczki pieprzu, 2-3 pokrojone ząbki czosnku , łyżeczką suszonej bazylii, kilka łodyg pietruszki. Przykrywamy, podkręcamy płomień i czekamy. Najpierw krótko, aż wywar zacznie wrzeć. Gdy to nastąpi zmniejszamy żar do minimum i zostawiamy gar na kilka dobrych godzin w spokoju. <br />
<br />
Gdy obejrzymy już ostatni sezon ulubionego serialu, wyprasujemy wszystkie koszule, wyczeszemy kota i zrobimy sześćset pompek – wracamy do kuchni, próbujemy zawartości gara i doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Następnie zlewamy aromatyczny płyn znad kości i wygotowanych jarzyn i odstawiamy na bok do ostudzenia a na noc do wychłodzenia do lodówki.<br />
<br />
Bladym świtem zrywamy się by dokończyć dzieła. Łyżką lub innym wymyślnym kuchennym przyborem zgarniamy delikatnie warstewkę tłuszczu, która zgromadziła się na powierzchni wywaru a następnie zabieramy się za filtrowanie. Bulion zlewamy do odpowiedniej wielkości naczynia przez czystą ścierkę - zabawy jest przy tym sporo a po wszystkim nie mało sprzątania, ale warto – no chyba, że ktoś woli bulion rustykalny, pełen obcych ciał, elementów niepożądanych i paprochów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHOi5spumMQY6S4O6-RWbJE89JoFK9o1PZwnnSVpXMzo_oBwrAAv1eSOekOonciwEFyOfemEoKafqIVkbswBskeJhnvSFUR8RCLmzWqVr4EB203V74RgQixrpbxyDMiCFkZGj0YkzEhI1B/s1600/bulion+ready.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHOi5spumMQY6S4O6-RWbJE89JoFK9o1PZwnnSVpXMzo_oBwrAAv1eSOekOonciwEFyOfemEoKafqIVkbswBskeJhnvSFUR8RCLmzWqVr4EB203V74RgQixrpbxyDMiCFkZGj0YkzEhI1B/s640/bulion+ready.jpg" width="640" /></a></div><br />
Na tym przygodę z bulionem można zakończyć – przechowywany w lodówce wytrzyma około 3 dni. Ale jeśli nic chcecie tak prędko żegnać się ze swoim dziełem, możecie wywar zamrozić. Najlepiej do tego celu nadają się klasyczne foremki do lodu. Zamiast wodą wypełniamy je bulionem i wstawiamy do zamrażarki a powstały kilka godzin później rosołowy lód pakujemy do woreczków i przez nawet pół roku przechowujemy w zamrażalniku. Domowy bulion w kostkach - oto jak zderza się tradycja i nowoczesność, pełnia smaku i wygoda użytkowania. To właśnie klucz do prawdziwej zupy - ale o niej już następnym razem. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_5LUeKhvt1FoStWLVuperDuGm_doRWX2zcRDFTcA8uvmFCwKvjUSHBJmEJLjWqqrVuhF13JNk2qJAdQteIHtSnfhiJX9oB7a54U_DCY9R12yYKG4RIblKYnB7SQO-5icBRRIVCFN0LjWW/s1600/bulion+kostki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_5LUeKhvt1FoStWLVuperDuGm_doRWX2zcRDFTcA8uvmFCwKvjUSHBJmEJLjWqqrVuhF13JNk2qJAdQteIHtSnfhiJX9oB7a54U_DCY9R12yYKG4RIblKYnB7SQO-5icBRRIVCFN0LjWW/s640/bulion+kostki.jpg" width="640" /> </a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"> Składniki: Kość rosołowa, 10-12 szklanek wody, 3 liście laurowe, 3 ząbki czosnku, 3 marchewki, 1 korzeń pietruszki, natka pietruszki, pół selera, łyżeczka suszonej bazylii, sól, pieprz. </div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-20677867610436958372010-10-11T10:09:00.003+02:002013-05-20T04:45:54.171+02:00Fabryka czekolady<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-8EI5rbRMiYOgcdTUV9REoBEll2Ty6jlM9bP0P8KSQFwZgj1ExJN2GxhBql-S4k7HyphimR4P7YstLn6ttOgA_EMIEoMbk1IQQE6PBfAVqdiX0jjk-zL_DDX90BN0FN-vrfxt1vxKUbuV/s1600/czekolada+w+vevey.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="442" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-8EI5rbRMiYOgcdTUV9REoBEll2Ty6jlM9bP0P8KSQFwZgj1ExJN2GxhBql-S4k7HyphimR4P7YstLn6ttOgA_EMIEoMbk1IQQE6PBfAVqdiX0jjk-zL_DDX90BN0FN-vrfxt1vxKUbuV/s640/czekolada+w+vevey.jpg" width="640" /></a></div><br />
Do Szwajcarii pojechałem poznawać jej wina – wielki, nieodkryty skarb tego kraju (nieodkryty w dużej mierze z winy samych Szwajcarów, ale to już historia na <a href="http://iwines.blogspot.com/2010/05/may-kraj-duze-wina.html">innego bloga</a>). Ale nawet gdyby pojechać tam podziwiać widoki czy architekturę człowiek i tak wcześniej czy później natknie się na…czekoladę. O niej dziś. <br />
<br />
Spór o to czy lepszą czekoladę robią Szwajcarzy czy Belgowie pozostaje nierozstrzygnięty. Wiadomo natomiast, kto więcej jej zjada – statystyczny mieszkaniec Szwajcarii pochłania 12 kg czekolady rocznie bijąc tym samym wszelkie światowe rekordy. (W Polsce roczne spożycie nie przekracza 4kg na głowę).<br />
<br />
Belgowie muszą oddać Szwajcarom pierwszeństwo w jeszcze jednej kwestii – to ci drudzy czekoladę mleczną wynaleźli. Pierwszy jej smakiem mógł cieszyć się mieszkaniec miasteczka Vevey, niejaki <a href="http://www.swissworld.org/en/people/portraits_chocolate_makers/daniel_peter/">Daniel Peter</a>. To właśnie on, w roku 1887 wpadł na pomysł by zmieszać masę kakaową ze sproszkowanym mlekiem tak by powstał smakołyk, który od <a href="http://www.polskiedzieje.pl/art/140">123 lat</a> przywołuje rozkosz na tysiącach twarzy i zapewnia klientelę gabinetom dentystycznym na całym świecie. I to właśnie w Vevey mogłem podglądać jak robi się pralinki i degustować ich najbardziej wymyśle wcielenia.<br />
<br />
Bo dziś pralinka to znacznie więcej niż kawałek karmelu czy trochę masy orzechowej oblanej czekoladą. Obok tych klasycznych, żeby nie powiedzieć archaicznych, powstają czekoladki nowoczesne, nawiązujące do (niekiedy karkołomnych) eksperymentów znanych z restauracji serwujących fusion cuisine. Mistrzowie cukiernicy bawią się treścią, dodając do swych wyrobów składniki, których w tradycyjnej kuchni nikt nie odważyłby się nawet trzymać w tej samej szafce, co czekoladę. Bawią się też formą przypisując kształtom swoich pralinek ukryte znaczenia i podteksty. <br />
<br />
I tak, na zapleczu niewielkiej czekoladziarni w Vevey próbowałem pralinek z trawą cytrynową i płatkami złota – nawiązującymi do kulinarnych i religijnych tradycji Tajlandii. Zaraz potem pojawiły się pralinki z japońskim chrzanem wasabi. O tym, że ostre smaki dobrze współgrają ze słodyczą mlecznej czekolady przekonałem się jeszcze raz rozgryzając pralinkę z syczuańską papryką chilli. Smakuje to wszystko lepiej niż brzmi. Znacznie lepiej.<br />
<br />
Dla mnie jednak, ciekawsze od tych ekstrawaganckich pomysłów okazało się porównanie pralinek wyprodukowanych z kakao z różnych części naszego globu. Bo ziarna, które rodziły się w Ameryce Południowej smakują zupełnie inaczej niż te z plantacji azjatyckich, kakao meksykańskie dzieli od tego z <a href="http://www.cocobod.gh/">Ghany</a> więcej niż tylko ocean. Różnic jest wiele - a to nuta wędzarnianego dymu, to znowu kwaskowaty, wręcz owocowy posmak. Właściciel wrażliwego podniebienia będzie wstanie wyłapać te różnice a doświadczony degustator określi nawet skąd pochodziły półprodukty, które złożyły się na daną czekoladkę. <br />
<br />
Wniosek? Może taki - choć łączenie wina z czekolada to zadanie równie karkołomne jak łączenie piwa z szarlotką (czytaj – można, ale po co?) oba przysmaki mają ze sobą coś wspólnego. Ich produkcję można śmiało nazywać sztuką.
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-73813347004490223632010-10-08T12:50:00.001+02:002013-05-20T04:46:18.402+02:00Zielona fala<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1IRq2QY9fLMCe1urQoDjDhcVVzp8gO0sIov4UTDOepEHYxphd3dLT0uSH2PF7ChtDDXDbw364uspAQ1QwIVR2ynYG_v1pH9wsX19sjg87jEmQp0JJPUhDCPiIdeZhfgTMQAvWB9fTzJc7/s1600/koal%C5%BC.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="441" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1IRq2QY9fLMCe1urQoDjDhcVVzp8gO0sIov4UTDOepEHYxphd3dLT0uSH2PF7ChtDDXDbw364uspAQ1QwIVR2ynYG_v1pH9wsX19sjg87jEmQp0JJPUhDCPiIdeZhfgTMQAvWB9fTzJc7/s640/koal%C5%BC.jpg" width="640" /></a></div><br />
<br />
Wczoraj ożywiliśmy bloga wiosenną zielenią, dziś kontynuujemy ten trend. I znowu danie proste, żeby nie powiedzieć prostackie (widać taki już urok kuchni południa) – gnocchi w sosie szpinakowo serowym.Przepis podpatrzyliśmy u koleżanki, która podpatrzyła go w kuchni włoskiej knajpy, w której pracuje. <br />
<br />
Jednak to co właśnie napisałem może być nieco mylące – w końcu żeby zrobić gnochci trzeba się trochę napocić(<a href="http://dobuzi.blogspot.com/2008/12/woski-dla-rednio-zaawansowanych.html">pisaliśmy o tym tutaj</a>). Problem w tym, że nam zazwyczaj nie chcę się nawet obierać ziemniaków a co dopiero ugniatać je na gładką masę, lepić z nich kluski itd. Dlatego tym razem idziemy na łatwiznę i kupujemy gnocchi w sklepie. Paczka w supermarkecie kosztuje około 5 zł i gwarantuję – smakują naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, żeby dopuścić sobie tym razem lepienie ich własnoręcznie. <br />
<br />
Własnoręcznie za to robimy sos. Na start na stojącą na płomieniu patelni ląduje posiekany ząbek (lub dwa, lub trzy, jak kto lubi) czosnku (w tym miejscu w większości przepisów pada ostrzeżenie, żeby uważać by czosnku nie przypalić bo staje się gorzki.), następnie szpinak (lepiej świeży, gorzej mrożony ale i tak i tak nieźle). Na tym etapie jeszcze nie doprawiamy bo ser, który dodamy za chwilę ma zbyt duży wpływ na smak. Zatem dodajemy ser – rozdrobniona gorgonzolę, ewentualnie inny ser z niebieską pleśnią. Mieszamy, próbujemy, doprawiamy solą, mieszamy dalej aż powstanie apetyczna zielona masa. Do tejże wrzucamy jeszcze gorące, ugotowane zgodnie z instrukcją na opakowaniu (w wersji dla tradycjonalistów własnoręcznzie ulepione) gnocchi. Mieszamy i drewnianą łychą nakładamy na talerze (w wersji dla kawalerów zjadamy prosto z patelni, najlepiej na stojąco w kuchni – tak smakują najlepiej!).<br />
<br />
Składniki (na 2 osoby): paczka gnocchi, paczka szpinaku, paczka sera gorgonzola lub podobnego, 2 ząbki czosnku, ole do smażenia, sól. <br />
<br />
<i><b><a href="http://iwines.blogspot.com/">Do popicia:</a> </b></i>O ile kuchnia włoska jest prosta to wina już niekoniecznie. Ale to już historia na innego bloga. Do tego akurat dania podałbym coś lekkiego, odświeżającego. Na przykład niedrogie <a href="http://iwines.blogspot.com/search?q=orvieto">Orvieto</a>. Takie, które Herbert w „Barbarzyńcy w Ogrodzie” opisał tymi słowy: „<i>Ma kolor słomy i mocny, trudny do określenia zapach. Pierwszy łyk nie robi wielkiego wrażenia, działanie rozpoczyna się po chwili: do wnętrza spływa studzienny chłód, który mrozi wątpia i serce, ale głowa rozpala się. Zupełnie na odwrót niż poleca pewien klasyk. Stan jest wspaniały (...)</i>"
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-61772400913037828632010-10-07T15:00:00.000+02:002013-05-20T04:46:34.085+02:00Plackiem<m:smallfrac m:val="off"> <m:dispdef> <m:lmargin m:val="0"> <m:rmargin m:val="0"> <m:defjc m:val="centerGroup"> <m:wrapindent m:val="1440"> <m:intlim m:val="subSup"> <m:narylim m:val="undOvr"> </m:narylim></m:intlim> </m:wrapindent> </m:defjc></m:rmargin></m:lmargin></m:dispdef></m:smallfrac><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmRfVgnWkQ5uhpbHDprgnisJCDXX3mzba4_oGyTOHpdtdFImdvpHt52Is78EFP5pUYXw2y8BWoZgrFsToyZfp2i395C1E25-prg3hls6wHnir3JVJDqgqlh20sf1bYQCePOMfyMoBnRYpe/s1600/kola%C5%BC+cukinia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="441" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmRfVgnWkQ5uhpbHDprgnisJCDXX3mzba4_oGyTOHpdtdFImdvpHt52Is78EFP5pUYXw2y8BWoZgrFsToyZfp2i395C1E25-prg3hls6wHnir3JVJDqgqlh20sf1bYQCePOMfyMoBnRYpe/s640/kola%C5%BC+cukinia.jpg" width="640" /></a></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Gdyby nasze menu oceniać po aktywności na dobuzi znaczyłoby to tyle, że dawno umarliśmy z głodu. Nic z tych rzeczy – żyjemy i mamy się dobrze. Ba, nawet lepiej niż kilka miesięcy temu gdy zamieszczaliśmy tutaj ostatni wpis. Od tego czasu dorobiliśmy się własnego (czytaj: wynajętego) mieszkania i co najważniejsze – kuchni. Nie leżymy już więc plackiem tylko gotujemy, niemal codziennie. Na dobry początek – placki z cukinii. </div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Cukinie należy obrać, zetrzeć na tarce i lekko osolona zostawić na jakiś czas na durszlaku nad miską – tak by odciekł nadmiar płynu. Następnie cukiniową miazgę należy jeszcze przydusić, by pozbyć się reszty wilgoci, dodać startą cebulę, jajko, mąkę, sól i wedle uznania dowolne ziółka do smaku – nam na przykład pasuje tu mięta podkreślająca jeszcze świeży, zielony smak potrawy. Całość wymieszać, wymiętolić i zagnieść a następnie formować w dłoniach w placuszki i smażyć na oleju. Robiąc to danie znowu można poczuć się jak dziecko babrające się w błocie. </div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Usmażone z dwóch stron placuszki smakują równie dobrze na ciepło i na zimno. Najlepiej z jogurtem naturalnym albo sosem na bazie jogurtu z dodatkiem zielonego ogórka, czosnku i mięty.</div><div class="MsoNormal">Jak widzicie nie podjemy proporcji składników – po prostu wszystko robimy na oko. Jak się nie klei dodajemy mąki, jak jest zbyt cebulowo ujmujemy cebuli. Z czterech średniej wielkości cukinii wyszedł nam cała górka placuszków – starczyło na dwa lekkie posiłki dla dwóch osób. </div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Składniki: cukinia, cebula, mąka, jajko, zioła, sól, olej do smażenia</div><div class="MsoNormal"><br />
<a href="http://iwines.blogspot.com/"><i><b>Do popicia:</b></i> </a>Danie ma prosty, "wsiowy" charakter i zasługuje na proste, "wsiowe" wino. Na przykład podaną w szklance z grubego szkła <a href="http://iwines.blogspot.com/search?q=grecja">Retsinę</a>. </div><div class="MsoNormal"></div>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-59835467133173875362010-04-02T16:42:00.000+02:002010-04-14T21:04:38.071+02:00Postna rozpustaJakie danie śniło mi się w Delhijskim szpitalu gdy udręczony tajemniczym wirusem grypy przyjmowałem kolejną porcje życiodajnych płynów przy pomocy kroplówki? O czym marzyłem, gdy w poszukiwaniu kawałka mięsa przeczesywałem widelcem porcję kambodżańskiego ryżu? Jaki przysmak prześladował mnie gdy w chińskiej jadłodajni beznamiętnie żułem omyłkowo zamówione drobiowe podroby?<br /><br />…Śledzie!<br />ukochane, niezrównane, niedoścignione.<br /><br />W dowolnej formie, o dowolnej porze, najchętniej prosto z opakowania, nocą, w poświacie lodówki. Marynowane, z cebulką, w śmietanie, solone, z majonezem, w ziołach, z czymkolwiek. Obok obowiązkowa kromka chleba albo nieodzowny w czas postu ziemniak z pieca.<br /><br />I tu pojawia się problem natury moralno etycznej. Jak tu się umartwiać, jak się udręczać, skoro tradycyjny postny posiłek należy do najukochańszych? Przecież w rzeszy polskich chrześcijan musi znaleźć się chociaż kilku entuzjastów śledzia! Co mają czynić owi nieszczęśnicy, gdy matjas, miast stawać okoniem w gardle śni im się po nocach, a bywa, że i w biały dzień, na jawie? Jak maja się zachować, gdy w obecności koreczków śledziowych ich usta zalewa tsunami śliny?<br /><br />Ja sam, z tego typu dylematami się nie borykam – wolność podniebienia gwarantuje mi sceptyczny stosunek do religii. Może trafię kiedyś za to do piekielnego kotła. Jeśli by, towarzyszyć będzie mi pewnie niejeden szczerze wierzący katolik, który obraził stwórcę rozkosznym mlaskaniem na myśl o postnym śledziku.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGOGu0gxLXT9UmiuI9DkPVqdDtFmq5LYSYXmLfjs2rZKIGJoP36sCbAefskYou0mr2hcmwBImy1nmCKifQR_7fSYwI9DNlIYDBONW0xdf2j9dM4xvNfe_3iggGg6Y474MadsVryL3XKE6U/s1600/herring-lg.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 250px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGOGu0gxLXT9UmiuI9DkPVqdDtFmq5LYSYXmLfjs2rZKIGJoP36sCbAefskYou0mr2hcmwBImy1nmCKifQR_7fSYwI9DNlIYDBONW0xdf2j9dM4xvNfe_3iggGg6Y474MadsVryL3XKE6U/s320/herring-lg.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5455551119537832610" border="0" /></a>Maciej Klimowiczhttp://www.blogger.com/profile/09435956509324112959noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-43585525166816294392010-03-19T13:06:00.000+01:002013-05-20T04:46:58.658+02:00Granice dobrego smaku 2 - Wietnam<span style=";font-family:arial;font-size:100%;" >Z racji tego, że w Chinach, skąd niedawno wróciliśmy, wszelakie fejsbuki, pikassy i blogi nie działają, tekst z lutego umieszczam dopiero dzisiaj. Podsumowanie i przepisy z Chin w - miejmy nadzieję - niedalekiej przyszłości...<br /></span><span style=";font-family:times new roman;font-size:100%;" ><br /><span style="font-family: arial;">23.02.2010 Już od prawie tygodnia do naszych buź trafiają specjały kraju środka. Wietnam i jego kulinarne specjały pozostały w tyle. Czas więc na podsumowanie i obiecaną część drugą granic smaku.</span><o:p></o:p></span> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Z niemałą dozą obrzydzenia pierwsze miejsce na liście najbardziej odstręczających dań jednogłośnie przyznaliśmy psinie. Nigdy nie zapomnimy tego poranka, gdy po12 godzinach koszmarnej podróży wypchanym do granic możliwości autobusem, wjechaliśmy do stolicy Wietnamu, gdzie na<span style=""> </span>ulicznych straganach ujrzeliśmy psie tusze. Poukładane w małe stosy, niektóre w całości, niektóre przerżnięte na pół, wszystkie </span><span style="font-size:100%;">zastygnięte w przerażających pozach, otwarte pyski, wyszczerzone kły. Takim to właśnie bardzo mocnym akcentem zaczęliśmy wizytę w Hanoi, nawet poranna kawa tak nas nie obudziła jak te widoki.<br /></span></p><p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Wietnamska psina jest mięsem na specjalne okazje, na szczęście nie trafia się przypadkiem w gulaszu w ulicznej knajpie (do pewnego momentu nie byliśmy pewni, czy niechcący nie zjedliśmy jakiegoś Fafika w sosie, ale znajomy podróżnik rozwiał nasze obawy). Nie, nie spróbowaliśmy steku z psa i raczej nigdy tego nie zrobimy. Nie wiem dokładnie jaki jest główny powód naszej niechęci do dani z psa - może głęboko zakorzenione przekonanie, ze zwierząt uważanych za przyjaciół się nie je. A może taki, że martwy pies bez skóry wygląda po prostu </span><span style="font-size:100%;">obrzydliwie...Wietnamczycy tego problemu nie widzą i dopóki strawa jest pożywna i zabija głód, zjedzą wszystko i nawet najlepszego przyjaciela człowieka wrzucą na ruszt.</span></p><p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhEy19WhZB2hVCwOQMEsQvi8HwdlNAG-V4QhoDIPMvoICCu8rwg7ttW23PoOzn2yolh2xZXHGX_lh-cU9PTHRIlv3eKgmghyphenhyphen32J8FxhqtWs_9fCw1jJFNHi7GT7ypLKRWY-53qToK3fn4/s1600-h/_IGP5969.JPG"><img style="display: block; margin: 0px auto 10px; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhEy19WhZB2hVCwOQMEsQvi8HwdlNAG-V4QhoDIPMvoICCu8rwg7ttW23PoOzn2yolh2xZXHGX_lh-cU9PTHRIlv3eKgmghyphenhyphen32J8FxhqtWs_9fCw1jJFNHi7GT7ypLKRWY-53qToK3fn4/s320/_IGP5969.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5450317620925401154" border="0" /></a></span></span></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Ale pies to nie jedyny wietnamski specjał. W menu restauracji znaleźliśmy dania z królika, żaby, gołębia, piskląt (kurczęcych?) i kota (tak kota) - z grilla, w potrawce, w śmietanie, jak sobie tylko klient zażyczy. Kota ze względów sentymentalnych ominęliśmy, natomiast żabie udka z grilla były palce lizać! Na gołębia też mieliśmy chrapkę, ale przez noworoczny festiwal<span style=""> </span>zamknęli<span style=""> </span>nam ulubioną knajpę i musieliśmy się posilić zupką.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Apropo zupek - co kraj to obyczaj. Te wietnamskie nieco różnią się od tajskich; zasada przygotowywania jest taka sama, ale makaron bardziej przypomina spaghetti a smak zupy jest bardziej neutralny, podobny do rosołu, i całości trzeba samemu nadać smak. Pomagają w tym liczne dostępne przyprawy (sól, cukier, chilli, różne rodzaje octu i sos </span><span style="font-size:100%;">rybny) a także sałata, liście kolendry oraz mięty, które samemu dobiera się ze wspólnej miski zieleniny. Taka dobrze przyprawiona zupa smakuje tak wspaniale, że potrafiliśmy jeść ją kilka razy dziennie. Ale i na liście obrzydliwości znalazło się miejsce dla zupy z Wietnamu a dokładnie dla jej gluciastego wcielenia, na które natrafiliśmy w Dalat.<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Wyobraźcie sobie słoik marynowanych maślaków, wyjmijcie wszystkie grzyby i pozostały śluz podgrzejcie w garnku. Do tego dodajcie ugotowane na twardo jajka przepiórcze, ścinki kurczaka i trochę surowych pieczarek.<span style=""> </span><o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">W tej zupie dobra była tylko cena - około 1 zł za miskę.<br /></span></p><p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAfvvJA1L5aZWEaVtvDu6b9cpDGiKBU8pBWU9i1Cc7zuDi0xAF0hddoTrpydsk5TfVqqNcqG5bHNxYcyEJyT0SrNypd4tRInu-nbmubrRN6rXifZ5DKze5dUtT2yK39-qm6j4Oz5vlKo8/s1600-h/_IGP4757.JPG"><img style="display: block; margin: 0px auto 10px; text-align: center; cursor: pointer; width: 213px; height: 320px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAfvvJA1L5aZWEaVtvDu6b9cpDGiKBU8pBWU9i1Cc7zuDi0xAF0hddoTrpydsk5TfVqqNcqG5bHNxYcyEJyT0SrNypd4tRInu-nbmubrRN6rXifZ5DKze5dUtT2yK39-qm6j4Oz5vlKo8/s320/_IGP4757.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5450319386169496514" border="0" /></a></span></span></span></span></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;"><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="font-family:arial;"><span style="font-size:100%;">Maciek do listy dodaje kolejną obrzydliwość - wietnamskie wino gronowe. Wszechobecne "Dalat Wine" rozlewane jest w konglomeracie żywnościowym, który oprócz wina produkuje orzeszki nerkowca i sok marchwiowy. Dostępne w wersji białej i czerwonej wino smakowało tak nędznie, że aby przebrnąć przez butelkę musieliśmy je mieszać z colą. Nawet wódka z węża wydaje się być lepszym rozwiązaniem, niż męczenie tego<span style=""> </span>produktu winopodobnego.<o:p></o:p></span></p>
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Unknownnoreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-6115756945867423782010-02-02T05:24:00.000+01:002013-05-20T04:47:12.721+02:00Deser backpacker'aPrzez ostatnich parę miesięcy pozbawieni jesteśmy możliwości pichcenia we własnej (i w sumie jakiejkolwiek) kuchni. W 99% stołujemy się w knajpach, od śniadania po kolację i nocne przekąski. Właściwie własnoręcznie przygotowywać możemy tylko jeden rodzaj dań - desery owocowe. Owoców ci w Azji dostatek, w tym takich, o których w Polsce się nam nawet nie śniło: dragon fruit, gujawa, durian i cała masa owoców, których nazw nawet nie znamy (z drugiej strony ani razu nie widzieliśmy na przykład brzoskwiń, nektarynek czy kiwi). Ale większe wrażenie, niż te wszystkie egzotyczne dziwadła zrobił na nas owoc, który ujrzeliśmy wczoraj na nocnym targu. Owoc znajomy i od zawsze uwielbiany - truskawki. Kalendarz w zegarku uparcie pokazuje datę 1 lutego a tu przed nami, góra truskawek prosto z pola. Oczom nie wierzyliśmy, zwłaszcza, że wcześniej tego dnia widzieliśmy straganik z truskawkami... ale sztucznymi! Nic dziwnego, że ulegliśmy pokusie i na podwieczorek fundnęliśmy sobie deser truskawkowy.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgWnDV7gbwd2t8CGDYLqn4hMUq_oKRIuW4iGdvKeIQmW2tsPj2mNXFMxqm5L6U9ZGi7b-7XlgrTv27jpjkUQfz0tjq7W7yDQvu4fbnqNyEBulza_bEHftREN2W26atTwzwkRyIzK9y82s/s1600-h/_IGP4769.JPG"><img style="display: block; margin: 0px auto 10px; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgWnDV7gbwd2t8CGDYLqn4hMUq_oKRIuW4iGdvKeIQmW2tsPj2mNXFMxqm5L6U9ZGi7b-7XlgrTv27jpjkUQfz0tjq7W7yDQvu4fbnqNyEBulza_bEHftREN2W26atTwzwkRyIzK9y82s/s320/_IGP4769.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5433497762555883394" border="0" /></a>Nie oszukujmy się - zimowym truskawkom z wietnamskiego targowiska daleko do polskich sezonowych soczystych słodkości. Zupełnie nie zachwyciły nas saut`e, więc musieliśmy je trochę podrasować. W ruch poszedł jogurt naturalny (śmietany ani widu ani słychu w tutejszym markecie), zagęszczone słodkie mleko i ciastka Oreo - odkryte w Tajlandii i dostępne też tutaj przepyszne czekoladowe markizy z waniliowym nadzieniem. Truskawki pokroiliśmy w kawałeczki, polaliśmy jogurtem i odrobiną mleka słodzonego. Dzieła zwieńczyły pokruszone na to wszystko ciasteczka. Całość smakowała wspaniale, jogurt i mleko zamaskowały niedostatki truskawek, ciastka nadały deserowi kruchości i przyjemnie kontrastowały z kwaskowatymi owocami. Podobne "desery" robimy z papai, bananów, mango, czasami ananasa z dodatkiem rodzynek i jogurtu lub miodu. Zawsze smakują wybornie i zawsze dają nam odrobinę wytchnienia od knajpianego jedzenia. Ale żadne ananasy i gujawy nie przypomniały nam o polskim lecie tak jak truskawki. A przecież w Polsce też można je kupić zimą - genetycznie modyfikowane, drogie i spod plastiku. Ale to bez znaczenia. Truskawki mają bowiem tą zaletę, że nawet gdy są nie dobre, i tak są pyszne. Warto sobie zafundować trochę lata w środku zimy.
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6134616430103590098.post-79965098903551895512010-01-24T14:43:00.000+01:002013-05-20T04:47:27.382+02:00Granica dobrego smakuPrzez miesiąc pobytu w Tajlandii widzieliśmy wiele. I jedliśmy wiele. Na początku nieśmiało wyczuwaliśmy grunt, próbująć coraz to nowych smaków i ich kombinacji. Stopniowo coraz pewniej poruszaliśmy się w kulinariach Tajlandii, od czasu do czasu pozwalając sobie nawet na jakiś eksperyment (a niech będzie, dziś zjem "morning glory" albo zaryzykuję duriana - owocu pachnącego gnijącym mięsem). Kilku dań spróbowaliśmy, najczęściej okupując to mdłościami lub alergią (durian uczula Maćka tak jak brzoskwinia). Wielu spróbować nie mieliśmy odwagi, bo jednak są pewne granice dobrego smaku, których nie damy rady przekroczyć. I o tym właśnie dzisiaj.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmw9RC7anj9bXUPo1opwGUNysQ_7W57o1Mygki7hDLKreYFRUNTFl9gCMG4-o628Lvsjgw9hZMmY8ECNfQPL1DQuTt4ZGNvF-8CZO0dbbK4X0C_TSBMdvVXSDoLjig9_-E7jgTVzFa5UY/s1600-h/robale.JPG"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 222px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmw9RC7anj9bXUPo1opwGUNysQ_7W57o1Mygki7hDLKreYFRUNTFl9gCMG4-o628Lvsjgw9hZMmY8ECNfQPL1DQuTt4ZGNvF-8CZO0dbbK4X0C_TSBMdvVXSDoLjig9_-E7jgTVzFa5UY/s320/robale.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5430304414245675058" border="0" /></a><br /><span style="font-style: italic;">Już od pierwszego wieczoru ze straganu "kusiła" nas smażona szarańcza. Wcześniejsze deklaracje o zjedzeniu robaka szybko poszły w niepamięć...</span><br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYKzyfGgnZBkYLGWIpALdAFKVzzBWmiHqIN9eafcTiRXNLzhIonDXeVpC1kcmyB1wp_mq7TO1VJ7lYD5OpDLNvKV5jLj-X5o3YzfUIfwGOfE9_uEI9VmooU6BP8X3e2w5_qZGFMxiQcUc/s1600-h/_IGP3829.JPG"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYKzyfGgnZBkYLGWIpALdAFKVzzBWmiHqIN9eafcTiRXNLzhIonDXeVpC1kcmyB1wp_mq7TO1VJ7lYD5OpDLNvKV5jLj-X5o3YzfUIfwGOfE9_uEI9VmooU6BP8X3e2w5_qZGFMxiQcUc/s320/_IGP3829.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5430307512111351330" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgr1kn62iMI2BENqnCs1U_Tiau3W6VRM1Hp3GgnhnDHENCcCALzfLie-k9eNSfW981JjE8i1suWa0HSgEujOyzUf5PO7P2MmpKBU86Fq_bEPh9Ow6liGvR81hOXTJpou4tuRH4JEcYogaA/s1600-h/_IGP3831.JPG"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgr1kn62iMI2BENqnCs1U_Tiau3W6VRM1Hp3GgnhnDHENCcCALzfLie-k9eNSfW981JjE8i1suWa0HSgEujOyzUf5PO7P2MmpKBU86Fq_bEPh9Ow6liGvR81hOXTJpou4tuRH4JEcYogaA/s320/_IGP3831.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5430307522155351186" border="0" /></a> <span style="font-style: italic;">...Aż do wizyty w Kambodży. Maciek zjadł, ale trochę tego później żałował. Nasz wstręt do jedzenia robali jest jednak mocno zakorzeniony. </span><br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhkin6SJdqNSmt4mparWJrKwCDRugUwz3Lby9ACOZycLCSTUiiiTtbp8DeyjMY4Zib0YQWkVwpzQ7kwC2UP69k-gZKIl19c4-UDNkS1KPgFyWLQKLLBis6y1dKDj53MuM_AhhIFLU3PI0/s1600-h/zaby.JPG"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhkin6SJdqNSmt4mparWJrKwCDRugUwz3Lby9ACOZycLCSTUiiiTtbp8DeyjMY4Zib0YQWkVwpzQ7kwC2UP69k-gZKIl19c4-UDNkS1KPgFyWLQKLLBis6y1dKDj53MuM_AhhIFLU3PI0/s320/zaby.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5430304423713117058" border="0" /></a><span style="font-style: italic;">Żaby z grilla to ponoć przysmak. My wolimy oglądać je w stawie niż na talerzu. (choć Maciek twierdzi, że te które jadł przed laty we Francji smakowały świetnie)</span><br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwC7dmLH9LBhyphenhyphennU6bCPcwtW4BP1mUmN3tb0HsO-4HLDc5lyw2VWdRgIqXf5RLTAcxUpTm9b0rSQV6QCJ3voOsMqHTW18zc9gfjVlUiTI2DligMzB4BVAG3wlvxldNBfa5pzzx-U0yukS4/s1600-h/durian.JPG"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 212px; height: 320px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwC7dmLH9LBhyphenhyphennU6bCPcwtW4BP1mUmN3tb0HsO-4HLDc5lyw2VWdRgIqXf5RLTAcxUpTm9b0rSQV6QCJ3voOsMqHTW18zc9gfjVlUiTI2DligMzB4BVAG3wlvxldNBfa5pzzx-U0yukS4/s320/durian.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5430309233416622898" border="0" /></a><span style="font-style: italic;">Śmierdzący durian jest przysmakiem Azjatów, np. większość Khmerskich deserów przesiąkniętych jest na jego sokiem, niestety...ale świeży owoc nie smakuje najgorzej</span><br /><br />Pająki z grilla, owcze kopyta, jelita na metry, świńskie łby, węże w słoiku i wszystko to co jeszcze widuje się na targu w Azji często wywraca wnętrzności na drugą stronę, nie trzeba nawet próbować. Mi jednak od czterech dni wnętrzności wykręca...mango. To co można bezkarnie zjeść na surowo w Tajlandii jest kategorycznie zakazane w Kambodży. Czekajcie więc cierpliwie, aż zbiorę siły na drugą część sagi o granicach dobrego smaku. Przed nami słynący z obrzydliwości Wietnam!
<br />
Wiecej o tym jak zyje <a href="http://skokwbokblog.com/o-skoku/">Polak w Tajlandii</a> jakie sa <a href="http://skokwbokblog.com/koszty-zycia-w-bangkoku/">ceny w Tajlandii</a> i jak skonczyla sie moja <a href="http://skokwbokblog.com/dlaczego-warto-podrozowac/">wyprawa do Azji</a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>Unknownnoreply@blogger.com4