sobota, 11 grudnia 2010

Morskie opowieści


Na start banał – kocham morze. Za przestrzeń, za pozorny spokój. Za zmienność nastrojów. Bo że może jest kobietą nie mam wątpliwości. Najpierw wdzięczy się rytmicznym falowaniem, kusi obietnicą przygody, chwilę później kipi wściekle okazując swoje niezadowolenie.

Oglądane z lądu działa z magnetyczną siłą za każdym razem wywołując u mnie potrzebę podróży. Oglądane z morza jest onieśmielające, czasem straszne. To wrażenie ogromnej pustki tuż pod dnem żaglówki często nie dawało mi spokoju w czasie długich rejsów po Bałtyku czy Morzu Północnym.

Tyle, że ta pustka to ułuda, fikcja, maskarada. Morze jest skryte, zamknięte w sobie, dobrze się kamufluje. Trochę poszumi, mrugnie tym swoim zielono niebieskim okiem, obliże słone wargi błękitnym językiem, czasem wypluje kilka muszelek i…nic, tajemnica.

Tymczasem tam gdzie zdaje się nie być niczego, tętni życie. W pozornie pustym błękicie trwa barwna parada gatunków, wieczne żerowanie, taniec godowy. I żeby przekonać się jak wygląda podmorska rzeczywistość nie trzeba oglądać programów przyrodniczych w TV, wystarczy wizyta na targowisku rybnym czy w hipermarketowym dziale z owocami morza.

Jakaż tu panuje różnorodność! Błyszczą srebra i złota, w oczy kłują soczyste pomarańcze i parzące czerwienie, piętrzą się odcienie zieleni, wszelkie możliwe wcielenia błękitów, brązów, szarości. Pod palcami ślizgają się gładkie skóry, szorstkie łuski, w opuszki kłują płetwy, szczypce, kolce. I wszystko to wyrwane z pustki, z tego wielkiego błękitu? Za każdym razem nie mogę wyjść ze zdumienia.

 Odwiedzając niedawno przyjaciół w Irlandii miałem okazję spojrzeć na morze ( i na stoisko rybne)  z nowej perspektywy – z pokładu rybackiego kutra. Mój gospodarz, Garrett, na pokładach wielkich statków handlowych opłynął cały świat. Zajęło mu to dobrych kilka lat aż wreszcie wrócił do rodzinnej wsi, kupił kuter i zaczął zarabiać na życie łowiąc kraby, krewetki i inne morskie stworzenia.

Oglądanie go przy pracy sprawiało mi ogromną przyjemność. Mimo, że robota jest cholernie ciężka (o czym przekonałem się na własnej skórze) Garrett wykonywał ją z niesamowitą pasją, wkładając w to co robi całe serce. Właściwy człowiek we właściwym miejscu.


Sama praca jest dość monotonna – najpierw wyciąganie pułapek karbowych z wody przy pomocy mechanicznego kołowrotu, potem selekcja krabów, które dały się schwytać. Za małe lądują z powrotem w oceanie, duże w specjalnych skrzynkach. Czynność ta wymaga sporej wprawy i ostrożności – zdezorientowany krab może mocno skaleczyć swoimi potężnymi szczypcami.  Następnie w pustych pułapkach uzupełnia się brakującą przynętę, którą stanowią pocięte na zjadliwe fragmenty małe rekiny  gatunku zwanego Dog Fish (gnijące, ociekające śluzem cuchnące kawałki). Tak przygotowane pułapki lądują na rufie kutra a następnie grupami, po 25 sztuk, z powrotem w wodzie. I tak w kółko, 10, 15, 20 lin z pułapkami dziennie, wszystko na rozkołysanym oceanie, przy nieustającym akompaniamencie wrzeszczących mew liczących na jakieś resztki.

Po łowach kuter wraca do portu gdzie czeka już  a niego furgonetka z pobliskiej fabryki owoców morza. Za kilogram kraba rybak dostaje około 1 euro. Łup bywa różny, czasem 200kg (słabo) czasem 350 (już nieźle), bywa, że i 500 (całkiem dobrze). Nasze skrzynki zapełniały się szybko więc kilka dorodnych sztuk udało nam się zabrać do domu i zrobić z nich sałatkę karbową.

Jej przygotowanie należy zacząć od obgotowania krabów w osolonej wodzie. Wystarczy kilka minut. Potem, najlepiej w miejscu, którego nie będziemy musieli sprzątać (na podwórzu) oddzielamy to co jadalne od pancerza – tępą stroną noża uderzamy w krabie szczypce i wydłubujemy białe, pachnące morską wodą mięso. Gdy uzbiera się go już godna ilość ląduje ono w misce wraz z posiekaną cebulą, pokrojoną w kostkę papryką i awokado, garścią świeżego kopru i sporą łyżką majonezu. Podana z białym pieczywem i lampką Muscadeta, doprawiona do smaku obolałymi mięśniami i świadomością wysiłku jaki włożyło się w zdobycie głównego składnika, smakuje najlepiej.   


Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji