piątek, 19 marca 2010

Granice dobrego smaku 2 - Wietnam

Z racji tego, że w Chinach, skąd niedawno wróciliśmy, wszelakie fejsbuki, pikassy i blogi nie działają, tekst z lutego umieszczam dopiero dzisiaj. Podsumowanie i przepisy z Chin w - miejmy nadzieję - niedalekiej przyszłości...

23.02.2010 Już od prawie tygodnia do naszych buź trafiają specjały kraju środka. Wietnam i jego kulinarne specjały pozostały w tyle. Czas więc na podsumowanie i obiecaną część drugą granic smaku.

Z niemałą dozą obrzydzenia pierwsze miejsce na liście najbardziej odstręczających dań jednogłośnie przyznaliśmy psinie. Nigdy nie zapomnimy tego poranka, gdy po12 godzinach koszmarnej podróży wypchanym do granic możliwości autobusem, wjechaliśmy do stolicy Wietnamu, gdzie na ulicznych straganach ujrzeliśmy psie tusze. Poukładane w małe stosy, niektóre w całości, niektóre przerżnięte na pół, wszystkie zastygnięte w przerażających pozach, otwarte pyski, wyszczerzone kły. Takim to właśnie bardzo mocnym akcentem zaczęliśmy wizytę w Hanoi, nawet poranna kawa tak nas nie obudziła jak te widoki.

Wietnamska psina jest mięsem na specjalne okazje, na szczęście nie trafia się przypadkiem w gulaszu w ulicznej knajpie (do pewnego momentu nie byliśmy pewni, czy niechcący nie zjedliśmy jakiegoś Fafika w sosie, ale znajomy podróżnik rozwiał nasze obawy). Nie, nie spróbowaliśmy steku z psa i raczej nigdy tego nie zrobimy. Nie wiem dokładnie jaki jest główny powód naszej niechęci do dani z psa - może głęboko zakorzenione przekonanie, ze zwierząt uważanych za przyjaciół się nie je. A może taki, że martwy pies bez skóry wygląda po prostu obrzydliwie...Wietnamczycy tego problemu nie widzą i dopóki strawa jest pożywna i zabija głód, zjedzą wszystko i nawet najlepszego przyjaciela człowieka wrzucą na ruszt.

Ale pies to nie jedyny wietnamski specjał. W menu restauracji znaleźliśmy dania z królika, żaby, gołębia, piskląt (kurczęcych?) i kota (tak kota) - z grilla, w potrawce, w śmietanie, jak sobie tylko klient zażyczy. Kota ze względów sentymentalnych ominęliśmy, natomiast żabie udka z grilla były palce lizać! Na gołębia też mieliśmy chrapkę, ale przez noworoczny festiwal zamknęli nam ulubioną knajpę i musieliśmy się posilić zupką.

Apropo zupek - co kraj to obyczaj. Te wietnamskie nieco różnią się od tajskich; zasada przygotowywania jest taka sama, ale makaron bardziej przypomina spaghetti a smak zupy jest bardziej neutralny, podobny do rosołu, i całości trzeba samemu nadać smak. Pomagają w tym liczne dostępne przyprawy (sól, cukier, chilli, różne rodzaje octu i sos rybny) a także sałata, liście kolendry oraz mięty, które samemu dobiera się ze wspólnej miski zieleniny. Taka dobrze przyprawiona zupa smakuje tak wspaniale, że potrafiliśmy jeść ją kilka razy dziennie. Ale i na liście obrzydliwości znalazło się miejsce dla zupy z Wietnamu a dokładnie dla jej gluciastego wcielenia, na które natrafiliśmy w Dalat.

Wyobraźcie sobie słoik marynowanych maślaków, wyjmijcie wszystkie grzyby i pozostały śluz podgrzejcie w garnku. Do tego dodajcie ugotowane na twardo jajka przepiórcze, ścinki kurczaka i trochę surowych pieczarek.

W tej zupie dobra była tylko cena - około 1 zł za miskę.

Maciek do listy dodaje kolejną obrzydliwość - wietnamskie wino gronowe. Wszechobecne "Dalat Wine" rozlewane jest w konglomeracie żywnościowym, który oprócz wina produkuje orzeszki nerkowca i sok marchwiowy. Dostępne w wersji białej i czerwonej wino smakowało tak nędznie, że aby przebrnąć przez butelkę musieliśmy je mieszać z colą. Nawet wódka z węża wydaje się być lepszym rozwiązaniem, niż męczenie tego produktu winopodobnego.


Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji