środa, 24 grudnia 2008

Niebo w gębie

Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem pieczenia makowców, tortu malinowego, gotowania kapuchy z grzybami i tarcia chrzanu. Ja największy swój udział miałam jednak w wyrabianiu ciasta drożdżowego i pieczeniu przekładańca (do ciasta trzeba niezłej krzepy - chyba dlatego właśnie mnie wybrano)
Gotowy przekładaniec wygląda tak:


A robi się tak:

Najpierw robimy ciasto drożdżowe (0,5 kg mąki, 3dkg drożdży, 3 żółtka, pół szklanki cukru i skórka z cytryny). Wyrobić ciasto i poczekać
aż wyrośnie. W międzyczasie robimy nadzienie.
Pierwsza warstwa od do
łu to 25dkg mielonych orzechów, zagotowanych z pół szklanki cukru i pół szklanki mleka (nie wiedzieć czemu, ale do mielenia orzeszków też mnie wzięli...)
Druga warstwa to mak - taki sam jak na makowiec, sparzony i zmielony 2 razy (500gr maku wystarczy). Podgrzewamy z jedną szklanką cukru, dodajemy 3 żółtka i bakalie (rodzynki, róża, smażona skórka pomarańczowa). Na koniec dodajemy pianę z 3 białek i mieszamy.
Trzecia warstwa to kandyzowana smażona dynia, pokrojone figi, smażone
wiśnie i odrobina róży.

Ciasto dzielimy na 4 równe kulki, wałkujemy pierwszą kulę na kształt blachy. Ciasto układamy na posmarowanej blaszce, nakładamy pędzelkiem białko i pierwszą warstwę nadzienia.


Wałkujemy drugą warstwę ciasta, przykrywamy nią orzeszki, smarujemy białkiem i nakładamy mak. Wałkujemy trzecią warstwę ciasta, smarujemy białkiem i nakładamy figi, różę (nie za dużo), dynię i wiśnie. Na koniec przykrywamy to czwartą warstwą ciasta, smarujemy białkiem i pieczemy godzinę w 160-170 stopniach. Na zdjęciu poniżej kolorowa warstwa dyni, fig i wiśni.


Danie dla wytrwałych, ale zdecydowanie warto. Straciłam na wyrabianie ciasta i przemielenie orzechów sporo energii, dlatego idę trochę podjeść. Smacznego!

wtorek, 23 grudnia 2008

100% masła w maśle

Nadszedł w końcu i na mnie i moją relację czas. Zabrawszy ukochany rejestrator Maćka, udałam się daleko na wschód. Droga długa, remonty na trasie rozległe, korki jak zawsze... ależ jaki to słodki cel podróży mnie czekał! Kulinarny cel oczywiście. W domu przywitała mnie zupa pomidorowa i zrazy z kaszą i sosem grzybowym. Zdjęcia zamieszczam poniżej, nie do wszystkich potraw dołączę przepisy, bo za dużo by tego było.

Potrawą mi osobiście zawsze kojarzącą się z domem jest tzw. ser zmądrzały, znany też jako ser zgliwiały. Przysmak jest dość specyficzny, odznacza się nieprzyjemnym zapachem w trakcie przygotowywania, ale uwierzcie mi – ma swoich amatorów, do których jak najbardziej się zaliczam.

A robi się tak:

Należy zaopatrzyć się w tzw. ser od baby, nie da się zrobić tego dania z sera ze sklepu, wyprodukowanego w sterylnych warunkach. Z tego powodu jadam ser zmądrzały tylko w rodzinnych stronach, gdzie o prawdziwy ser łatwiej niż w metropolii. Należy go pokruszyć do miseczki i odstawić na kilka dni w ciepłe miejsce. Gdy zaczyna się ‘ciągnąć’ (i strasznie śmierdzieć), możemy zabrać się za smażenie. Dodajemy parę jajek, trochę kminku, sól, pieprz do smaku. Najlepiej zjadać na ciepło na chlebku. Dla smakoszy!

Na wschodzie znaleźć można też inne specyfiki – chociażby 100% zawartość masła w maśle o co w dzisiejszych czasach najwyraźniej coraz trudniej…

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Home alone


Co ma człowiek zrobić jak siedzi sam w domu? Ja zasiadłem na kanapie i wsiąknąłem w internetowego pokera. Kilka godzin i kilka wirtualnych tysięcy w plecy później z hazardowej gorączki wyrwało mnie burczenie w brzuchu. I zaczął się ruch. W kuchni.

Najpierw na tapetę poszedł kurczak - do środka napakowałem mu różnych różności (czosnek, papryczki chilli, rukola, trochę czerwonego wina i jakies ziółka – bez ładu i składu prosto z głowy) a po wierzchu wysmarowałem go curry, pieprzem cayenne i solą. Tak spreparowany trafił do piekarnika i właśnie zapieka się tam na złoto. Na efekty przyjdzie jeszcze poczekać.

Czas oczekiwania zabiłem barszczem czerwonym z kartonu od Knorra – niestety do pięt nie sięga najlepszemu barszczowi świata od Krakusa. Zapiłem nim świetne, tanie i mocno mięsne krokiety z Biedronki.

Wine Note: Na popitkę znowu coś z Biedronki – tempranillo za 9zł. A że mnie przeziębienie toczy poddałem je tuningowi i po dodaniu pomarańczy, goździków, cynamonu, kardamonu, wódki i miodu powstał grzaniec doskonały.
.
ps. Ewa wywiozła aparat na wschód więc tym razem bez zdjęć.

sobota, 20 grudnia 2008

Włoski dla średnio zaawansowanych

Tym razem bez chodzenia na łatwiznę – włoska kuchnia z prawdziwego zdarzenia. I to nie ta instant w stylu spaghetti czy pizzy na kawałki w hipermarkecie (choć i to dziś jedliśmy by zabić głód, który nas dopadł w szale zakupów – pizza okazała się pyszna!) a danie czasochłonne – gnocchi z sosem grzybowym. Gnocchi to takie włoskie kopytka i okazały się na tyle pyszne, że zapomnieliśmy o ciężkich chwilach przy ugniatania ciasta.



A robi się to tak:

5 obranych ziemniaków gotuje się do miękkości, ugniata na puree dodając jedno jajko, trochę masła i stopniowo tyle mąki, żeby się za bardzo nie kleiło. Z kuli ciasta lepi się wałek a z tego wałka odkraja się kolejne porcje, z których toczy podłużne wałeczki. Z wałeczków wykraja się dwucentymetrowe kluski, które rozgniata się lekko widelcem. Gotowe kluski wystarczy wrzucić na osolony wrzątek i poczekać aż wypłyną na wierzch.



W międzyczasie można zabrać się za sos. Grzyby mieliśmy suszone, zebrane własnoręcznie wczesną jesienią – podgotowane i posiekane trafiły na patelnię razem z czosnkiem i cebulą. Po dodaniu śmietany i wody z gotowanych grzybów postał sos. Zmieszany z kluskami, posypany utartą gorgonzolą trafił na talerze z potem znikł tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcie. No po prostu rewelacja.

* A później dobiliśmy się jabłecznikiem z sosem waniliowym, ale ten przepis zdradzimy kiedy indziej, jak zabraknie nam pomysłów ;)

Wine Notes: I znowu duża swoboda w wyborze wina. Bo można czerwone – najlepiej włoskie i lekkie czyli chociażby jakieś przyjemne Chianti. Można też białe – gdzieś wyczytałem, że do samych gnocchi pasuje Pino Grigio ale skoro nasze kluski były z sosem z grzybów postawiliśmy na dobre, europejskie, starzone w beczce Chardonnay – Pernand-Vergelesses. I trafiliśmy w sedno. Wino ożywiało jedzenie, jedzenie nie tłumiło wina. Wspaniałe.

piątek, 19 grudnia 2008

Rambo do gara

Chociaż dziś piątek zjedliśmy bez ceregieli. Ale to nie znaczy, że nie coś pysznego. Jak się do zwykłych piersi z kurczaka doda trochę ziół i gorgonzoli to może nawet podniebienie połaskotać. To cholernie proste danie, mimo, że jego przygotowanie skutecznie utrudniała nam Ramba polująca na świeże mięsko (MIAAAUU!).
,

A robi się to tak:
,
Kuraka trzeba pociąć w kostkę i smażyć na oliwie, na której chwilę wcześniej skwierczał rozgnieciony ząbek czosnku. Zasypać ziółkami (szczypta tymianku, oregano, soli czosnkowej, mieszanki ostry grill i czarnego pieprzu) i smażyć aż kurak będzie gotowy.
Później dodaj kawałki gorgonzoli i trochę śmietany, podsmażyć razem do uzyskania gęstego sosu. Mięso gotowe.
Z kurczakiem na stół powędrowała sałatka z rukoli z pomarańczą, orzechami włoskimi, podsmażonym czosnkiem wyjętym z patelni na której później smażył się kurczak (smażony czosnek jest gorzki, wyjmując go po podsmażeniu unikamy goryczki potrawy), oliwy i octu balsamicznego (+sól, pieprz do smaku). Danie zmyślone, ale wyjątkowo pyszne.

Wine Note: Nie jedno wino by tu pasowało. Proste, lekkie czerwone (coś z nad Loary na przykład), tłuste białe (Chardonnay z nowego świata). My schłodziliśmy lekko butelkę De Leuwen Jagt. Sprawdziło się świetnie i do dania głównego i do sałatki.

czwartek, 18 grudnia 2008

Szwedzki stół

Żeby uczcić pierwszy dzień funkcjonowania Do Buzi wybraliśmy się późnym wieczorem do centrum handlowego gdzie po jak zwykle krótkich i jak rzadko efektywnych zakupach do naszych buź trafiły legendarne hot dogi z ikea. Zjedzone jak na szwedzką kuchnię przystało - na stojąco przy stole. I to nie jakieś tam z keczupem i musztardą a wersja luksusowa! Z cebulką prażoną i ogórkiem! (trzeci hot dog w wersji minimal służył za deser). Gdy odchodziliśmy od kasy pani od hot dogów oznajmiła, że zostało ich tylko 17 więc połowa długiej kolejki poszła do domu głodna i sfrustrowana. Na szczęście ikeowego hot doga można przygotować w swojej własnej kuchni. Wszystkie składniki (mrożone bułki i parówki, szwedzka musztarda, keczup heinz, cebulka i ogórki) można kupić w tamtejszym sklepiku. W pakiecie taniej a ile przyjemności.

Wine Note: Oj ciężko by było dobrać tu właściwe wino. Tym bardziej, że w ikeowym sklepiku do wyboru jest tylko Sutter Home w trzech kolorach i Cava Fereixenet. Dlatego uroczystą kolację popiliśmy szwedzkim napojem korzennym Nygarda (w składzie woda, cukier, konserwanty i na samym końcu cień korzennego aromatu) o kolorze coca coli i smaku słodko kwaśnej wody gazowanej z lekko gorzką końcówką. Wyborne!


środa, 17 grudnia 2008

Kick off - Rajma!


I oto mamy pierwszy wrzut (oby nie wrzód)... Od jakiegoś czasu chcieliśmy upamiętniać nasze kulinarne sukcesy, w końcu wystarczyło determinacji i wolnego czasu. Na pierwszy ogień wystawiliśmy indyjskie wegetariańskie danie ''Rajma". Wyszło tak trochę przez przypadek, a trochę z lenistwa (brak produktów mięsnych w lodówce). Zdjęcia są i będą własne, żeby nie było, że zmyślamy i że się nie da...
A robi się tak:

Rozgrzewamy olej, dodajemy - posiekane 3 papryczki chilli, 2 ząbki czosnku, szczyptę imbiru, dużą cebulę, a po chwili puchę pomidorów. Dosyć długo dusimy, powinna z tego wyjść papka; na koniec dajemy puchę czerwonej fasoli (przepłukanej), sporo garam masali, sól i kurkumę. Dusimy jeszcze momencik i gotowe!

My podaliśmy rajmę z cudownymi ziemniaczkami na ostro (ziemniaki pokroić w kostkę, podgotować, ale tak, żeby jeszcze twarde wrzucić na gorący olej z przyprawami - my najczęsciej dodajemy chilli i ostre masale).

Całkiem nieźle działa na katar, a poza tym - palce lizać!

Wine Note :
Danie ostre i bardzo aromatyczne można popić winem prostym, rześkim a nawet lekko słodkim, żeby złagodzić pieczenie na języku. Postawiłbym na niemieckiego rieslinga albo jakieś przyjemne rose. Na przykład: http://iwines.blogspot.com/2008/01/kendermanns-spatlese-riesling.html