czwartek, 12 marca 2009

Dostawa z Indii

Tak dawno nas nie tu nie było, że zdążyliśmy porządnie zgłodnieć. A na głód nie ma co bawić się w subtelności, potrzebne są konkrety – kuchnia indyjska. Zwłaszcza, że z kraju świętych krów, outsourcingu i kamasutry przybyła do nas torba pełna przypraw. Te, w połączeniu z piersiami z kurczaka zmieniły się w to:
.
.
A robi się to tak: kurczaka kroi się w kostkę i marynuje przez godzinę. Do marynaty trafia łyżeczka chilli, pół łyżeczki kurkumy, 2 rozgniecione ząbki czosnku, 1,5 cm posiekanego imbiru, 3 łyżki jogurtu i sól. Tak zaprawione mięso po godzinie trafia na patelnię, na której smażą się 4 posiekane cebule, 3 łyżeczki chicken masala (szalona mieszanka kilkunastu ziół w tym kolendry, chilli, goździków, gałki muszkatołowej i kminu rzymskiego) imbir, czosnek, łyżka sproszkowanej kolendry, łyżka kurkumy i łyżeczka zielonego chilli. Gdy mięso się zarumieni całość zalewa się puszką pomidorów i dusi przez kolejne 10 minut. .
.
Na stół trafiło z ryżem basmati i placuszkami roti. Bez dokładek się nie obyło. Właściwie zaraz lecę do kuchni podkraść jeszcze trochę.

Do popicia: postawiliśmy na wino różowe – to dość bezpieczny wybór do indyjskiej kuchni (o ile w całej jej różnorodności można wybrać jedno uniwersalne wino). Nasza butelka była z południa Francji z Bandol. Tamtejsze wina różowe podobno są świetne – nasze nie było. Za to czerwone Bandol, którego kiedyś próbowaliśmy było doskonałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz