poniedziałek, 11 stycznia 2010

Pancake is the master!

O kuchni tajskiej można napisać wiele. W przeciwieństwie do Nepalu nie ma tu miejsca na imitacje i podróbki kuchni europejskich. To co orginalnie tajskie w zupełności wystarcza.

Popularne i wszechobecne jest jedzenie na ulicy . A co najlepsze - w przeciwieństwie do potraw ze straganów w Indiach - bezpieczne, czyste i świeże. Kuchnia jest też bardziej lekkostrawna, nie ma tu ciężkich zawiesistych sosów ani gotowanych warzyw. Wszystko jest świeże, jarzyny pół surowe, dania banalnie proste i ...piekielnie ostre! Kuchnia Tajska różni się od indyjskiej i nepalskiej również tym, że jeszcze nam się nie znudziła (Pamiętam, że po 2 tygodniach podróży po Indiach do pierwszego napotkanego KFC wbiegliśmy z euforią zamawiając Longera i nuggetsy). W Królestwie Tajlandii jesteśmy już miesiąc i jeszcze nie zdarzyło nam się odwiedzić żadnego z fast-foodów, których przecież wcale tu nie brakuje. Jedzenie ulicy jest zbyt dobre, żeby zamienić je na hamburgera i frytki i w dodatku jest też tańsze; standardowy obiad kosztuje 40-50 bahtów (1 euro), podczas gdy porządna kanapka w Macu conajmniej 80.

Absolutny numer jeden to naleśniki z bananami. Po kolacji, najczęściej ostrej, taki deser jest jak miód na duszę. Niech jednak tajskie naleśniki nie kojarzą Wam się z tym co znamy z Polski. Ciasto podobne jest do indyjskiego roti i robi się je z mąki, cukru i wody (proporcje na tak zwane oko). Taki przepis podał nam mistrz naleśników z Chiang Rai choć kolega po fachu z Bangkoku twierdził, że do mąki i cukru dodaje jeszcze jajko i sól. Mi osobiście wydaje się też że nie obejdzie się bez odrobiny oleju. Pewnie będziemy musieli wyróbować kilka kombinacji, zanim dojdziemy do perfekcji. Z ciasta podzielonego na kulki robi się cieńkie placki i smaży na oleju. W Tajlandii taki placek był zręcznie"rozciągany" dłonią ulicznego mistrza (tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć na filmie poniżej), ale myślę, że przy pomocy zwykłego wałka też się uda. Na środku układa się posiekane na plasterki banany wymieszane z surowym jajkiem - to wersja z północy, lub bez jajka - wersja z południa i stolicy (do jajka można dodać jabłko albo inne owoce, ale bananów nic nie przebije), placek po chwili smażenia składany jest na kopertę, obsmażany z drugiej strony, polewany czekoladą i słodzonym mlekiem zagęszczonym i krojony na kawałki. Uwierzcie na słowo - jest to jeden z najlepszych deserów jakimi się delektowaliśmy. Lepkie palce lizać!

1 komentarz:

  1. Aż buzię rozdziawiłam oglądając to; jak on to robi?! A ciasto takie cieniutkie - co to za mąka musi być?
    Zazdroszczę podróżowania! :)

    OdpowiedzUsuń