sobota, 9 stycznia 2010

Skok w bok jedzeniowo

Wiemy, że przez ostatnich parę miesięcy nasz blog przymarł głodem, ale postanowiliśmy poprawę i w miarę regularne publikacje. Dziś słów kilka o tym co do tej pory wylądowało w naszych buziach, czyli czym żywi się turysta w Indiach, Nepalu i Tajlandii. Nie będziemy w stanie podać Wam przepisów, jakoże od 3 miesięcy pozbawieni jesteśmy przywileju pichcenia w domowym zaciszu. Mam jednak nadzieję, że uda mi się opisać wzloty i upadki kulinarne zanotowane podczas naszej podróży.

Nigdy nie ukrywaliśmy naszej słabości do kuchni azjatyckiej. A właściwie indyjskiej, bo to właśnie przepisy z subkontynentu zajmowały na tych stronach najwięcej miejsca. Możnaby nawet powiedzieć, że od fascynacji tamtejszymi daniami zaczeło się snucie planów podróży. Wiedzieliśmy, że jeśli trafimy kiedyś do Azji to Indie będą pierwszym krajem, który zechcemy zobaczyć. Tak też się stało. A po Indiach przyszedł czas na Nepal i Tajlandię.


Indie

O kuchni indyjskiej pisaliśmy już nie raz. To co udawało nam się czasem przyrządzić w domu to tylko niewielką namiastką różnorodności i bogactwa, które zastaliśmy na miejscu, w Indiach. Najbardziej w pamięć zapadły nam potrawy z pieca Tandoor; bez porównania lepsze, bardziej chrupiące i pachnące niż te, które sami przyrządzaliśmy w piekarniku. Sama idea jest banalnie prosta - należy ulepić sobie gliniany piec w kształcie walca zwężającego się ku górze, opalać go drewnem i przyrządzać w nim placuszki roti, szaszłyki w czerwonej panierce albo chlebki naan.

Będąc w Indiach nigdy nie należy jeść surowych warzyw. Jeśli Ci się zdarzy (albo tak jak mi wydaje Ci się, że knajpa wygląda porządnie i czysto i nic Ci nie grozi) - poważne problemy żołądkowe masz niemal jak w banku. Zresztą, żeby wybić sobie z głowy zaufanie do restauracji i pomysły, że Twoje danie przygotowywane jest w higienicznych warunkach, wystarczy przejść się do restauracyjnej toalety a następnie wyobrazić sobie, że w kuchni podobnie dbają o higienę. Dlatego wszystko co w Indiach wędruje do buzi powinno być wcześniej poddane obróbce termicznej.

Ostrzeżenie dla drapieżników - mięso w Indiach to towar deficytowy. Zwłaszcza na południu kraju bardzo ciężko o kawał steku. Nawet jeśli uda się trafić na jedłodajnię serwującą mięso, w daniu będzie go mało.

I wreszcie - przyprawy. Jest ich tyle, że nawet nie będę silić się na jakieś przykłady. Najważniejsze jest to, żeby zamawiając coś w restauracji upewnić się wcześniej, czy danie jest ostre czy nie (albo raczej jak bardzo ostre). Czasami nawet to co dla Hindusa spicy nie było, nam wykręcało buzie.

Na zdjeciu kurs gotowania w Colvie - tu wałkowanie roti.

A teraz podsumowanie miesiąca spędzonego w Indiach. Dobrych dań było zbyt wiele, żeby wymieniać, więc wyliczymy najgorsze:


#1 Makaron z serem zamówiony przez Maćka w Agrze. Rozgotowany szary makaron ze startym bezsmakowym serem, bez żadnych przypraw, ani dodatków, po prostu obrzydliwy (serwująca to danie "restauracja" chwaliła się, że w ma menu European dishes...)

#2 Smażona Dosa na śniadanie. Na południu Indii nie uświadczysz śniadania chociaż odrobinę przypominającego to co jemy w Europie. Rankiem na stole lądowały smażone w głębokim oleju słone pączki i sos z soczewicy (uwierzcie że na śniadanie jest to bardzo kiepska opcja)

#3 Israeli salad - z powodów które wymieniłam już wcześniej (surowe surowo wzbronione!), a poza tym dlatego, że wg Hindusa sałatka to warzywa owszem pokrojone, ale już niekoniecznie pomieszane, albo broń Boże przyprawione czy zalane jakimś sosem. Israeli salad było to ni mniej ni więcej, tylko pokrojony w kostkę ogórek, marchewka i cebula. Tyle.


Nepal

O kuchni nepalskiej nie ma się co rozpisywać, bo z wyjątkiem Dal Bat niewiele z tamtejszą rodzimą kuchnia nam się kojarzy. Dal Bat to ryż, sos z soczewicy, czasami mięsny gulasz, ale najczęściej warzywna potrawka i placek smażony na oleju. Niektórzy są amatorami tej potrawy, my się do nich nie zaliczamy. Jedyny plus tego dania jest taki, że dokładek ryżu dostaniesz tyle, aż pękniesz. A płacisz raz!

Drugie nepalskie danie godne wspomnienia to wyborny stek z jaka, który jedliśmy w górach, w miejscowości Marpha. Jak smakuje podobnie do wołowiny - mięso było mięciutkie, wspaniale doprawione ziołami, podane ze smażonymi ziemniakami i warzywami. Pycha! Zwłaszcza dla wygłodniałych turystów po 2 tygodniach wyczerpującego trekingu i żywienia się tuńczykiem z puszki.

Na wspomnienie zasłużyła też górska szarlotka. Annapurna circuit, który przemierzyliśmy znany jest też pod nazwą "Apple Pie trail" i przyznaję, że kilka razy trafiliśmy na szarlotkę jakiej nie powstydziłby się Blikle. Co ciekawe szarlotkę podaje się z sosem budyniowym na ciepło i jest to całkiem przyjemna kombinacja. Pewnego razu w cieście znaleźliśmy kawałki kokosa, co również dawało ciekawy efekt.


Poza tym, nepalskie jadłodajnie, przynajmniej te które osobiście napotkaliśmy podczas podróży, próbują imitować dania kuchni innych nacji, stąd np. croissant wygląda podobnie jak francuski, ale zrobiony jest z ciasta drożdżowego, indyjskie curry najczęściej jest wodniste, a pizza... o tym niżej:

Na liście najgorszych potraw z pobytu w Nepalu królują "przysmaki" z trekingu:

#1 Pizza zalana sosem pomidorowym i oprószona serem z jaka i przyrządzona...na parze! Byłam głodna, więc jakoś udało mi się ją przełknąć, dopiero po fakcie dotarło do mnie jaka to profanacja włoskiego klasyka.

#2 Chińskie zupki z tuńczykiem z puszki - chyba nie muszę więcej dodawać...

#3 Kawa. Bez porannej kawy ani rusz, ale w Nepalu ciężko dokonać wyboru czy lepiej zacząć dzień bez kofeiny, czy z porcją porannego obrzydzenia. Kawa standardowo podawana jest już z mlekiem i cukrem. Najczęściej ma też kożuch, dziwny ziemisty posmak i jest bardzo mocna..brrr....

Więcej na www.skokwbok.info

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz