wtorek, 24 maja 2011

Tama



 Gdy pakowałem walizę i ruszałem do Tajlandii byłem przekonany, że ten blog pęknie w szwach. W końcu podróżowanie to w dużej mierze smakowanie a każdy nowy kraj to setki nowych potraw. , codzienne kulinarne odkrycia. Tym bardziej w miejscu takim jak Tajlandia, gdzie jedzenie jest wszędzie, o każdej porze dnia i nocy i niemal nigdy nie rozczarowuje.

I rzeczywiście, od kiedy 4 miesiące temu wylądowałem w Bangkoku nie przestaję rozpływać się w zachwytach nad tym co znajduję na talerzu. Wystarczy kilka kroków w dowolnym kierunku by trafić na kolejny przysmak, któremu nie sposób się oprzeć. Buchające parą kotły z zupami, gary pełne zawiesistych potrawek, skwierczące na grillach mięsa. Ryby i owoce morza, trawa cytrynowa i papryczki chili, ryż w dziesiątkach wcieleń i nudle we pełnej palecie kształtów. Oczy wychodzą z orbit, ślinianki przechodzą w podwyższony stan gotowości, nadmiar w czystej formie.

A jednak na blogu cisza, nic się nie dzieje. Główną i skuteczną tamę dla potoku słów stanowi bariera językowa. Jak tu bowiem pisać o jedzeniu, gdy człowiek nie ma pojęcia co je? Jak opisać danie , skoro nie zna się jego imienia i nie wie się co się w nim kryje? Nie bardzo mam jak zapytać, ciężko mi też przeczytać bo tutejszy alfabet podobny jest do niczego a poza tym większość ulicznych knajp, w których się stołuję nie dysponuje niczym w rodzaju menu. Jedzenie zamawiam przy pomocy palca, wskazując sprzedawcom na co mam ochotę. Przy stole podglądam tutejszych, podpatruję z czym co się je, przy pomocy jakich narzędzi i w towarzystwie jakich przypraw. Do zupy zasiadam z pałeczkami w dłoniach i posypuję ją cukrem, mango dzielę na pół i kroję w zgrabną kostkę paroma precyzyjnymi ruchami noża, nie obruszam się już na widok kilku łyżek słodkiego skondensowanego mleka lądujących w mojej porannej kawie. Gdy coś mi nie smakuje (sytuacja ekstremalnie rzadka) po prostu odstawiam to na bok i zamawiam coś innego – w końcu rzadko co kosztuje tu więcej niż 5zł.Gdy czasami nudzą mi się smaki tajskie, jadę do dzielnicy Chińskiej lub Indyjskiej, gdy tęskno mi za domem gotuję makaron z czosnkiem i pomidorami. A w chwilach słabości wpadam do klimatyzowanego McDonaldsa i pochłaniam frytki z sosem chili.

Jedzenie jest tu tak wszechobecne i różnorodne, że nie ma czasu o nim myśleć, trzeba je jeść, cieszyć się nim. Więc nie myślę, nie piszę, smakuję.

Jednak kłopoty językowe nie były przeciez jedynym powodem milczenia. Równie ważny jest brak czasu – ostatnie 4 miesiące to prawdziwy galop wydarzeń, kaskada zmian, seria dni zupełnie do siebie nie podobnych. W tym szaleństwie ciężko o metodę, tym bardziej ciężko o czas na blogowanie. (mam nadzieję) Tymczasowo  zarzuciłem pisanie o winie, skoncentrowałem się na pisaniu o podróżach, pisanie o jedzeniu wciąż odkładam na później. Ale to właśnie się zmienia. A to dlatego, że wyhamowuję, na jakiś czas osiadam, wyrabiam sobie codzienną rutynę. I postaram się w niej znaleźć miejsce na tego bloga. Bo jest, oj jest o czym pisać.



Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji

2 komentarze:

  1. Może będziesz przedstawiał fotorelacje z obiadów na mieście. To byłoby ciekawe :) Sam widok tych potraw jest pokrzepiający :) Pozdrawiam http://wlodarczyki.net/mopswkuchni/

    OdpowiedzUsuń
  2. dziaki za sluszna sugestie - sprobuje skrecic w te strone. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń