Jakoże już od ponad tygodnia losy moich posiłków są tylko i wyłącznie w moich rękach, z przykrością stwierdzam, że nie wiedzie im się najlepiej...brak im finezji, kolorów i egzotyki (czasami w ogóle ich brak) - najważniejsze jest żeby tylko wrzucić coś na ząb. Co tu dużo ukrywać, samotność i zgryzota mnie dopadły, co siłą rzeczy przekłada się na to co wyląduje na moim talerzu... Więc podczas gdy Czako objada się w najlepszych knajpach ( i pewnie wróci trochę cięższy), ja postanowiłam ugotować coś co odzwierciedli mój stan ducha..
Oto zupa zgryzota:
Zrobiłam ją minimalnym nakładem sił – na oleju usmażyłam cebulę i czosnek, dodałam kość rosołową, mrożonkę z brokułami, marchewką, kalafiorem i porem, pod koniec zacierka i śmietana. Po drodze sól (za mało) pieprz i majeranek...rozgotowałam to trochę więc warzyw nie widać ;(
Zupa, jak na zgryzotę przystało nie smakuje najlepiej (chociaż dzisiaj zdecydowanie lepiej niż wczoraj), najlepiej też nie wygląda, dlatego niestety nie polecam...
p.s. Czako jutro wraca, więc nie traćcie nadziei ...
;* nie trap sie :) ja bym zjadl ze smakiem :D
OdpowiedzUsuń20 letni, glodny student z Krk :))