W kuchni francuskiej wiadomo – królują sery i wino. A w wysokogórskiej kuchni francuskiej sery i wino, z tym że na ciepło. Grzańcem raczyliśmy się w naszej kwaterze, a mieszanka przypraw do wina jak większość rzeczy w Alpe d’Huez nazwana została na cześć świstaka...jeśli zaś idzie o sery...
Nasze wyjście do restauracji zaczęło się dość pechowo, bo w progu powitał nas obrzydliwy zapach przypalonego sera. Po chwili wahania, zasiedliśmy jednak przy ostatnim wolnym stoliku i stwierdziliśmy, że skoro Francuzom nie przeszkadza to nie będziemy wydziwiać. To była trafna decyzja, bo po klikunastu minutach na naszym stole wylądował kir (wino z likierem owocowym), mini ruszt opiekany węglem drzewnym (na parterze ziemniaczki na pięterku smażyło się ser na mini patelni), wielki talerz wędlin na zimno (danie lokalne zwane reblochonade), zapiekanka ziemniaczana z serem i boczkiem (tartiflette) oraz zielenina z sosem vinaigrette.
Na dobicie pośpieszyły lody o smaku likieru z Chartreuse i przesłodka tarta cytrynowa. Dania były przepyszne, kaloryczne, kelnerzy przesympatyczni, więc co tu dużo mówić, objedliśmy się za wszystkie czasy, a kalorie stracone na stoku nadrobiliśmy ze sporym zapasem. Za to niektórzy z nas do dzisiaj nie mogą patrzeć na ser :)
nie tyle nie mogą patrzeć, co otwierać lodówki z pleśniowymi specjałami; jak w szatni po treningu ;-))
OdpowiedzUsuńa tarta cytrynowa była taka fajna - no photo? autorka postu ewidentnie dyskryminuje desery! (choć i lody czasem zmęczy ;-))
tarta na zdjeciu wyszla zdecydowanie gorzej niz na to zaslugiwala. Ja miesna jestem to fakt, ale moze kiedys doczekamy sie jakiegos deserowego wpisu...why not ;)
OdpowiedzUsuń